Polak pragnął, by wyjąć jego serce po śmierci, ażeby przypadkiem nie obudził się w grobie. Zabieg ten jednak nie uchronił przed odejściem w zapomnienie – wręcz przeciwnie; muzyka Chopina do dziś żyje w naszych sercach — a teraz my, dzięki Michałowi Kwiecińskiemu, możemy zagłębić się w serce wielkiego kompozytora, tak pełne emocji i uczuć.
To nie przypadek, że właśnie dziś (10 października) obrano za datę powszechnej, ogólnokrajowej premiery filmu Chopin, Chopin! Wszakże jesteśmy na półmetku XIX Konkursu Chopinowskiego; październik to też miesiąc mocno powiązany z prywatnym, bardzo osobistym życiem prawdziwego Fryderyka z Żelazowej Woli – to właśnie w pierwszym miesiącu ostatniego kwartału roku polski pianista przyjechał na stałe do Francji (1831, pięć dni temu rocznica) i tam zmarł (1849, rocznica już za równy tydzień).
Nie wystarczy odegrać melodii*
Na szczęście Kwieciński obrał trochę inny kurs, jeśli chodzi o przedstawienie sylwetki Chopina, nie tworząc typowej biografii obejmującej zakres od najmłodszych lat po śmierć bohatera, w tym wypadku niespełna 40-letniego żywota muzyka. Filmowa historia rozpoczyna się w połowie lat 30. XIX wieku — a więc w czasie, kiedy Fryderyk Franciszek – u Francuzów jako Frédéric (a dla przyjaciół „Fryc”) – był nadal młodym, ale już bardzo cenionym kompozytorem i obywatelem oraz znaną, nietuzinkową osobistością wśród paryskich elit. Zresztą jeszcze przed premierą film reżysera Filipa był reklamowany nie jako sucha faktografia okołomuzyczna, lecz bardziej osobisty pamiętnik, tyle że wyrażony za pomocą ruchomego obrazu, a nie nut.
Ja nic nie czuję. Nie potrafię
Wizerunek młodego Chopina jako ówcześnie rozumianego francuskiego celebryty tworzony jest przy pomocy cichej, ale basowej i bitowej muzyki elektronicznej Robota (Roberta) Kocha oraz szybkich cięć i żywej, płynnie poruszającej się wśród tłumu ludzi kamery. Chopin jako człowiek – człowiek lubiany i popularny, ale przez swą chorobę i ukryte lęki również trudny w bliższych relacjach – jest natomiast prezentowany zupełnie inaczej. Ciepłe barwy od żółtopomarańczowych świec, kontrastujących z granatem i szarością nocy, które towarzyszą Erykowi/Fryderykowi, kiedy ten baluje i grywa na salonach, zaczynają blednąć, gdy tylko tytułowy bohater albo zostaje fizycznie sam, albo cierpi i przeżywa męki. Zaczynają wtedy dominować zarówno chłodniejsze, stonowane kolory – zahaczające o subtelny błękit śniegu lub trupią biel – jak również mniej konwencjonalne środki (metody) audiowizualne: mętlik w głowie, wywołany niespełnieniem, skutkuje montażowym chaosem, przygnębienie oraz rozwleczone umieranie zaś znacznym spowolnieniem tempa [akcji i dźwięku]. Ten ostatni zabieg po raz pierwszy pojawia się w momencie, kiedy u Chopina diagnozowana jest gruźlica – tj. jakoś po dwudziestu minutach seansu – dając tym samym chwilę oddechu po energicznym wstępie. Widz jednak zaczyna z powrotem tęsknić za tym pozornie chaotycznym montażem, gdy któryś raz z rzędu widzi czarną, dwusekundową planszę pomiędzy większymi scenami. Takich cięć jest zdecydowanie za dużo – wraz z kolejnym użyciem wygląda to mało profesjonalnie, już nie wspominając o tym samym, powtarzającym się motywie muzycznym, który towarzyszy każdemu takiemu przejściu.
Lubię, kiedy pada i jest zimno
Nierówny montaż momentami zakłóca harmonię seansu; rozczarowuje za to wątek George Sand. Ja wiem, że Chopin, Chopin! to bardziej psychologiczne studium bogatej, ale zlęknionej i niepewnej duszy Fryderyka aniżeli gorzka opowieść o kochaniu – co miało miejsce choćby w przypadku Chopina. Pragnienia Miłości z Adamczykiem – jednakże słynna francuska pisarka, przez niektórych zwana matką feminizmu, nie była chwilowym epizodem, przelotnym romansem, lecz najważniejszą osobą w życiu, znaczącą częścią egzystencji – prywatnej, jak i zawodowej – kompozytora-emigranta. W filmie Kwiecińskiego natomiast jej wątek nie został należycie wyeksponowany: ona – podziwiająca Polaka – zjawia się nagle w jego życiu, wzbudzając w nim zachwyt i płomienne uczucie, jednak relacja między nimi nie nabiera większej dynamiki i w dłuższej perspektywie znacząco nie ewoluuje — a tym samym nie angażuje emocjonalnie widza. Już więcej chemii jest między Fryderykiem a Ferencem Lisztem i polskimi przyjaciółmi.
fot. TVP
Nigdy nie powinno mnie być!
Kolejne wątpliwości mam co do przemiany artystycznej, nabywania doświadczenia głównego bohatera – wszakże twórczość Chopina była niejednorodna, wymykająca się schematom oraz często podyktowana stanami emocjonalnymi bohatera – i nie mam stuprocentowej pewności, czy styl gry znacząco się zmienił na przestrzeni całego filmu. (Ale w tym temacie nie będę już się wypowiadał; w końcu kończyłem podstawówkę, a nie muzykologię). Również sceptycznie byłem nastawiony wobec wątku Carla Filtscha – młodego, uzdolnionego pianisty z Transylwanii, dla którego Chopin był kimś więcej niż zwykłym korepetytorem: był artystycznym mentorem, opiekunem, mecenasem, a nawet swego rodzaju życiowym przewodnikiem i nieformalnie ojcem. Młody nastolatek pojawia się nagle i bez widocznej przyczyny na drodze Fryderyka – zostało to ujęte tak, jakby ich znajomość miała stanowić zbędny element, „wypełniacz” filmu na siłę. W tej kwestii na szczęście się pomyliłem, bo uczeń polskiego kompozytora w późniejszej części [seansu] dokłada istotną cegiełkę do całej historii, robiąc za dowód tego, iż życie głównego bohatera nie jest usłane różami, lecz wypełnione jest bólem, cierpieniem i śmiercią – jego samego oraz jego bliskich. (To istotny przekaz, gdyż ukazuje Chopina jako człowieka bardzo emocjonalnego: kruchego psychicznie, który niesłusznie obwinia się za cudze błędy lub zrządzenie losu). Nie broni się za to wątek rewolucji francuskiej (Wiosny Ludów), bardzo szczątkowo opowiedziany, wręcz ledwie liźnięty w filmie. Trochę szkoda, bo choć przewrót polityczny bezpośrednio nie dotknął Chopina, tak wcale nie pomógł mu w utrzymaniu stabilności finansowej w ostatnich miesiącach życia.
fot. TVP
Nie graj na klawiaturze. Graj w głowie
Prawdziwą przeszkodą była za to gruźlica**, która dokuczała Fryderykowi przez co najmniej 18 lat – i temat ten został należycie wyeksponowany w najnowszej produkcji TVP. Recenzowany film często przypomina o przypadłości kompozytora, brutalnie ukazując, jak choroba ta dotkliwie wyniszcza człowieka, poczynając od uporczywego kaszlu, przez krwioplucie, zawroty głowy i osłabienia, kończąc na opuchliźnie nóg oraz znacznym obniżeniu nastroju psychicznego, skutkującego bólami somatycznymi, przygnębieniem i izolacją społeczną. Temat śmiertelnej, nieuleczalnej choroby dopełnia, zamyka wątek artystycznej duszy, nadwrażliwości sensorycznej, pozornego ekstrawertyzmu oraz skrywanych lęków. Eryk Kulm (Junior), wraz z całkiem udaną charakteryzacją, sympatycznym głosem i przekonującą mimiką, ukazującą szerokie spektrum emocji, błyszczy na tle ekipy aktorskiej – która to, i bez Eryka, też sobie nieźle radzi – oraz stanowi istotną siłę recenzowanego filmu, wzmacniając pozytywne wrażenia z seansu. I jasne, owszem, w dwóch momentach gra aktorska Kulma jest zbyt przejaskrawiona – taka jakby teatralna, wymuszona, a przy tym komiczna – poza tym to jednak bardzo pozytywny wyróżnik. Przypadło mi do gustu także kilkukrotne użycie świń jako pewnej symboliki – ale moją interpretację, pozwólcie, [że] zostawię jednak dla siebie. Przynajmniej na jakiś czas. :)
Litość to najokrutniejsze, co można dać człowiekowi
Chopin, Chopin! nie jest żadnym arcydziełem, które miałoby przebić inne wielkie biografie kinowe muzyków, jak np. Amadeusz — i być może nie jest to też najlepszy, najwybitniejszy film o Szopenie. Obraz z Erykiem Kulmem scenariuszowo trochę kuleje, z jednej strony skupiwszy się na francuskim epizodzie bytności kompozytora – niemal pomijając wątki rodzinne oraz te z dzieciństwa i młodzieńcze – z drugiej starając się zwięźle przedstawić najważniejsze wydarzenia z ostatnich piętnastu lat życia Chopina – jednak w ten sposób nie wykorzystując potencjału, a nawet krzywdząc takie tematy jak długoletni związek z George Sand czy przemiana (rozwój), droga artystyczna na polu komponowania i grania muzyki. Film Michała Kwiecińskiego za to sprawdza się świetnie jako próba ukazania niejednoznaczności wnętrza, pięknego umysłu i skomplikowanej natury Fryderyka oraz jako obraz człowieka poważnie schorowanego, który – mimo cierpienia fizycznego i stopniowego opadania z sił, jakby jego dusza była powoli wysysana – nie zamierza się poddać i chce wykorzystać każdą okazję, by przeżyć życie po swojemu, na bogato i w pełni wrażeń. A dzięki wysokiemu budżetowi – widać, że TVP i inni współproducenci nie żałowali [tu] ani grosza – jest to dzieło solidne, jeśli nie bardzo dobre na poziomie technicznym (realizacyjnym). Chopin, Chopin! to obraz skierowany do fanów wielkiego kompozytora, interesujących się jednak jego nietuzinkowym charakterem, oryginalnym stylem bycia i w ogóle życiem prywatnym w ujęciu psychologicznym i relacyjnym (społecznym), a niekoniecznie tylko od strony talentu i dorobku muzycznego. To film od serca… dla serca. Serca Chopina.
fot. TVP
*Wszystkie przytoczone w śródtytułach zdania to bezpośrednie cytaty z recenzowanego tu filmu.
**Albo mukowiscydoza, jak podejrzewają niektórzy współcześni badacze.


Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!