Zawsze nadrabiaj uśmiechem, mówili. Tyle że uśmiech Jokera jest okropny, odpychający i wymuszony.
Podobne zdanie miałem na temat wizerunku tytułowej postaci tuż po pierwszej zapowiedzi filmu: byłem sceptycznie nastawiony zwłaszcza wobec aparycji – zmęczona, zmarszczona twarz, rozmazany makijaż oraz zamiast fioletowego amarantowy garnitur, nawiązujący do [kreacji] Jokera Cesara Romero – jednak z czasem byłem przychylniejszy decyzji reżysera, a moje obawy okazały się bezpodstawne już w pierwszych minutach [seansu] filmu. Filmu, w którym pierwsze skrzypce gra szaleństwo – ale nie (tylko) tego, o którym wszyscy myślą.
Joaquin Phoenix wciela się w Arthura Flecka – samotnego dorosłego biorącego leki psychotropowe, który pomieszkuje z matką i dorabia jako klaun. Główny bohater codziennie doświadcza smutnej, szarej rzeczywistości: miastu grozi epidemia z powodu inwazji szczurów, w rodzinie Flecków się nie przelewa, a choroba Arthura nie znajduje zrozumienia wśród innych ludzi. Pogłębiający się melancholijny nastrój oraz zbieg nieszczęśliwych wypadków kumulują się, doprowadzając postać na skraj załamania nerwowego i popychając ją ku najgorszemu – odebraniu życia drugiemu człowiekowi.
Może powyższy opis tego nie zdradza, ale najnowszy obraz kinowy Todda Phillipsa (seria Kac Vegas) wnikliwie prześwietla psychikę – nie tylko głównego bohatera, ale i otaczających go osób – oraz próbuje odpowiedzieć na pytanie, gdzie i jak rodzi się zło. Diagnoza nie jest jednoznaczna, bowiem na ekranie jesteśmy świadkami upadku zarówno Arthura, jak i całego społeczeństwa (i do tego drugiego jeszcze wrócę). Reżyser, chcąc przedstawić genezę arcywroga Batmana, nie tylko dokładnie rozrysował jego portret psychologiczny, ale i niejako uczłowieczył, pokazując, że Książę Zbrodni do niedawna jeszcze był takim samym człowiekiem jak my – tyle że cierpiącym na zaburzenia psychiczne oraz brutalnie i niesprawiedliwie potraktowanym przez los. Jest to więc inny Joker niż szukający zemsty gangster po wypadku (Nicholson) czy psychopatyczny geniusz zbrodni, tylko udający błazna (Ledger).
W budowie przekonującego świata, w którym bohater przemierza drogę od ofiary do mordercy, a ludzkość upada, udział wzięło wiele elementów. Pierwszy i bezapelacyjnie najlepszy to sam Phoenix. Gwiazda Gladiatora z 2000 r. dokonała nie lada wyczynu, wiernie odtwarzając niespełnionego komika, człowieka zdesperowanego oraz biedaka pragnącego tylko być szczęśliwym. W jego grze aktorskiej należy pochwalić zwłaszcza śmiech – Arthur Fleck cierpi na wiele chorób, a jedna z nich to niekontrolowane napady śmiechu. Rechot w wykonaniu Phoeniksa jest bardzo charakterystyczny i spełnia wiele zadań: potrafi jednocześnie irytować, smucić oraz przerażać widza. Ambiwalentność odczuć po usłyszeniu krzykliwego chichotu Jokera to tylko dowód tego, jak odtwórca głównej roli jest cholernie dobry w tym, co robi. Jak dla mnie faworyt, jeśli nie murowany zwycięzca Oscara w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy.
Oprócz śmiechu, mimiki, tańca i mowy ciała Flecka/Phoeniksa, za ponurą wizję świata odpowiadają również zdjęcia, oświetlenie i muzyka. W Jokerze Gotham City już nie jest półciemną, gotycką pocztówką jak u Burtona czy panoramą drapaczy chmur u Nolana – w recenzowanym filmie to rozsypujące się wagony metra, zaśmiecone uliczki oraz strome schody, symbolizujące bolesną drogę przez rutynę i kojącą drogę ku upadkowi Arthura zarazem, stanowią wizytówkę miasta. Kamera jest ustawiana tak, by przedstawić dekadentyzm niespokojnych ulic oraz szarą masę, która albo ignoruje, albo odtrąca przyszłego łotra. Przy ujęciach dotyczących protagonistów kadrowanie również ma znaczenie, zwłaszcza u Flecka: zbliżenia na zmarszczki bohatera czy ujęcia całej sylwetki, gdy trzęsą mu się nogi, mają za zadanie przybliżyć umysł i portret psychologiczny oraz spotęgować zatracanie głównej postaci. Autorzy wręcz wykorzystują każdą możliwą okazję, by jak najdłużej i jak najbliżej być przy klaunie-amatorze. Co do muzyki natomiast, często potrafi ona współgrać z dramatem Jokera, grając na uczuciach widza – ale Elfman czy Zimmer to to nie jest, więc niektórzy mogą być odtrąceni stroną audialną, a ja sam musiałem chwilę się przyzwyczaić do ścieżki dźwiękowej.
Recenzowany obraz jednak nie jest bez skazy. Początkowe minuty filmu wzbudzają mieszane uczucia, a o muzyce już wspominałem. No i nie zaszkodziłoby, gdyby niektórym postaciom poświęcić trochę więcej czasu i uwagi. Za to całościowo film, a konkretniej jego stylistyka, może być najbardziej odpychający dla tych osób, które wychowały się na całym [konkurencyjnym] MCU lub którym do gustu przypadło DCEU. Jednak JOKER – film, jak i postać – z czasem się rozkręca, a trzeci akt przedstawia już właściwego Księcia Zbrodni, którego z pewnością pokochają fani morderczego klauna z Mrocznego Rycerza. Ale nawet ci, co nie przepadają za kinem DC czy superbohaterskim w ogóle, szybko powinni się wkręcić w całą historię. Widz, jak już tylko złapie haczyk, będzie współczuć Arthurowi, jednocześnie oczekując pierwszego morderstwa oraz sad endu. Zgadza się, haczyk – Phillips bawi się odbiorcą, mieszając aktualnie trwające wydarzenia z retrospekcją oraz marzeniami głównego bohatera. Ponadto reżyser często sugeruje dalszy przebieg akcji, nieśmiało podsuwając podpowiedzi, znaki i aluzje dotyczące przyszłych wydarzeń. I niejednokrotnie widz otrzyma całkiem coś innego, niż się spodziewał. A wracając jeszcze do wątku fikcyjnego świata, to Joker, choć na pierwszy rzut oka wydaje się osobnym dziełem, jak najbardziej wlicza się do ogólnego uniwersum DC, w którym drogi Flecka i Wayne’ów – tak, tych Wayne’ów – się krzyżują. I jest to znacznie coś więcej niż tylko wyczytanie przez Flecka nazwiska miejscowego milionera w nagłówkach z pierwszych stron gazet.
Po rozpisaniu mojej recepcji po seansie, pozostaje jeszcze odpowiedź na pytanie, czy najnowszy film ze stajni Warnera faktycznie promuje przemoc i zbrodnię. Wydawałoby się, że humanizacja jednego z najbardziej przerażających przestępców i brutalnych morderców w całej popkulturze – samego Jokera! – oraz obarczenie społeczeństwa winą za zrodzenie największego zła w Gotham, w którym dochodzi do konfliktu między biedniejszą warstwą bez perspektyw a zadufaną w sobie elitą, przesądzają o usprawiedliwianiu terrorystów czy sprawców masowych strzelanin. To jednak zbyt prosta i płytka – czy bardziej uproszczona i spłycona – interpretacja dzieła. Film nigdzie jednoznacznie nie pochwala przemocy. Co więcej: jedna z ostatnich scen morderstwa, choć raczej mało spektakularna, poruszyła mnie równie mocno, co autentyczne nagrania, na których dzieje się krzywda ludzka (mam tu na myśli zwłaszcza chory stream z tegorocznego ataku na nowozelandzkie meczety). I ta sama scena niejednej osobie przyprawi ciarki na plecach, sprawiając, że poczujemy się tak samo dotknięci i bezsilni, jak choćby przy śmierci Pawła Adamowicza. Tak więc Phillips nie usprawiedliwia poczynań tytułowego złoczyńcy, ale próbuje przekazać, że – jak tabula rasa – nie rodzimy się źli, a niektóre nasze czyny są pośrednią konsekwencją innych osób. Oraz że często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak kogoś ranimy, choćby z pozoru niewinnymi słowami. To ważny przekaz, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdzie, pomimo powszechnego dostępu do informacji, skrócenia dystansu ludzkiego oraz odrzucania mowy nienawiści, nadal żyje sporo grup wykluczonych i odtrąconych. Odtrąconych z powodu wieku, seksualności, biedy czy choroby.
W recenzowanym filmie zagrało niemal wszystko. Przejmująca historia, autentyczne dialogi, żywi bohaterowie, piękne zdjęcia, klimatyczna scenografia i dobrana charakteryzacja, a do tego mistrzostwo świata w grze aktorskiej – to wszystko sprawia, że jestem zmuszony wystawić taką, a nie inną ocenę filmowi. A z powodu genialnego talentu głównego nazwiska obsady, jestem skłonny stwierdzić, że Joker w interpretacji Joaquina Phoeniksa bije na zielonowłosą głowę swoich poprzedników. Słowem, Joker Todda Phillipsa to bardzo ambitne i dojrzałe dzieło, będące najlepszym filmem o antybohaterze i jedną z najlepszych adaptacji komiksowych światów. To także film, w którym zbiorowy bohater – społeczeństwo – jest bardziej przerażający niż tytułowy klaun. Nie z powodu próby uczłowieczenia szaleńca, lecz tego, że tłum, ze swoją siłą, jest gotów bezmyślnie i odruchowo powielić największe zbrodnie, w imię politycznych celów czy uprzedzeń. A Joker? Pod koniec uśmiecha się do tej sytuacji. Lecz jego uśmiech jest okropny, odpychający i niejako wymuszony. Oraz krył się za nim wcześniej niewyobrażalny ból i bezsens życia. Obyśmy my nie musieli się uśmiechać z tego rodzaju powodów.
OCENA: 9 / 10
PS Nie musicie czekać do końca seansu, gdyż nie ma sceny po napisach. Za to możecie się wybrać na wersję IMAX.
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!