Coś (2011) – recenzja filmu

To nie jest człowiek. Jeszcze — jak głosi hasło reklamowe prequela filmu Coś. Ale kultowy tytuł w nazwie to nie jest gwarant na wybitny horror. Jeszcze.


Obraz The Thing, w reżyserii Matthijsa van Heijningena Juniora, wydany na niemal 30-lecie kinowego pierwowzoru, stanowi nie rimejk, a prequel w stosunku do kultowego dzieła Carpentera o tym samym tytule – choć w pewnych założeniach oba filmy są ze sobą zbieżne, o czym za chwilę. Mamy zimę roku 1982 oraz norweską stację badawczą położoną na Antarktydzie. Norwegowie na skutym lodzie kontynencie odkrywają pozaziemski statek – a w nim: obcą formę życia. Północnoeuropejscy naukowcy proszą o pomoc kilku kolegów – oraz jedną koleżankę – z USA, by wspólnie zbadać tajemniczą zdobycz. Obce ciało jednak wbrew pozorom nie jest martwe; co więcej: zaczyna atakować osamotnionych badaczy.

Nie tylko tytułowe COŚ oraz umiejscowienie akcji bezpośrednio przed wydarzeniami z filmu z Kurtem Russellem stanowią wspólny element z oryginałem z roku 1982: recenzowany obraz, przede wszystkim, korzysta z tych samych motywów co dzieło Carpentera. Tak więc i w produkcji Heijningena Jr mamy takie wątki jak walka z mrozem oraz potworem, miotacz płomieni w ciągłej gotowości [do użycia], badania DNA, narastający niepokój oraz wzajemna nieufność, bo TO COŚ przecież infekuje ludzi i inne organizmy. Można by rzec, że to ten sam film sprzed blisko czterdziestu lat, tyle że w nowym wydaniu, w nowych szatach.

Niestety reżyser (jak i aktorzy) nie przyłożyli się, bo carpenterowski klasyk o wiele lepiej prowadził nie tylko całą fabułę czy poszczególne wątki, ale i granie na emocjach widza. Kłopotliwa sytuacja Russella i jego kompanów była bardziej przekonująca (zwłaszcza w towarzystwie muzyki autorstwa Ennio Morricone), zaś tytułowe monstrum w wersji z roku 2011 – choć częściej widoczne na ekranie i bardziej efekciarskie – przeraża i obrzydza mniej niż w oryginale. Mogę za to docenić fakt, że parę scen z kosmicznym pasożytem zrealizowano przy pomocy praktycznych efektów, a nie CGI. (Jak również to, że główny motyw muzyczny nawiązuje do przewodniej ścieżki dźwiękowej filmu z roku 1982). Choć to nadal za mało, by przykryć pewnego rodzaju chaos w opowiadaniu historii oraz parę głupotek fabularnych.

coś 2011 recenzjaUniversal Pictures @cda.p
Universal Pictures @cda.pl

Czy w takim razie powinno się odpuścić seans tego filmu? Uważam, że nie, bo mimo wszystko to całkiem znośny horror science fiction – który powinien zainteresować zwłaszcza fanów 37-letniego klasyka, gdyż nowe wcielenie Czegoś, podobnie jak gra komputerowa z 2002, w ciekawy sposób rozszerza uniwersum, starając się być nie tylko wierne oryginałowi pod kątem treści, ale i kopiując od niego w zakresie formy. A że to kopiowanie (od najlepszych) nie do końca się udało – cóż poradzić? To przecież nie powód, by na starcie skreślać obraz młodszego van Heijningena. Jeszcze.


Jak się podobał wpis? Kliknij na gwiazdkę, by ocenić!

Średnia ocen: 0 / 5. Łącznie oddanych głosów: 0

Ten wpis jeszcze nie ma oceny. Możesz być pierwszy!

By być na bieżąco z moimi wpisami, możesz mnie zaobserwować na poniższych social media. Dzięki z góry za wszelkie lajki, suby i followsy!

Rozumiem, że tekst był słaby… Co mógłbym poprawić?

Twoje propozycje/uwagi:

Powiązany wpis
Twój Vincent – recenzja
twój vincent recenzja

Gdyby miał okazję obejrzeć film o swojej twórczości i życiu, pewnie dałby sobie odciąć drugie ucho – byleby jeszcze bardziej Czytaj więcej

Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!
Udostępnij poprzez:

Zobacz także:

Comments are closed.