Są gatunki i style, które w jednym kraju się sprawdzają i “czują się dobrze”, a w innym są niszowe, niedocenione, albo po prostu nie mają godnych przedstawicieli. Krakowska ekipa Bloober Team od kilku lat pokazuje, że my Polacy umiemy tworzyć świetne horrory – czego ostatnim dowodem jest zresztą ich dopiero co wydana gra wideo The Medium, która w prasie i u zwykłych graczy zbiera przyzwoite oceny. No właśnie, gra… A jak jest w przypadku innego — ekhm — medium, jakim są filmy?
Niestety, w polskiej kinematografii horrory traktowane są po macoszemu. Z trudem można wyliczyć nadwiślańskie filmy grozy – a jeszcze trudniej wskazać te dobre. Ostatnio jednak obejrzałem w sieci (całkowicie niezależnie od premiery ostatniej gry wspomnianego Bloober Team) pewien polski horror z roku 1985, o tytule… Medium (sic!).
Podobnie jak gra, tak i film Jacka Koprowicza fabularnie sięga w przeszłość i tyczy się miasta mocno związanego z historią Polski – tyle że zamiast Krakowa u schyłku drugiego tysiąclecia, akcja kinowego obrazu ma miejsce w Sopocie roku 1933. To właśnie w najmniejszym trójmiejskim mieście, niedługo po dojściu Hitlera do władzy, dochodzi do paranormalnych zjawisk: trzy osoby co jakiś czas wpadają w trans w tym samym momencie i wspólnie udają się do jednej z sopockich willi. Co dziwniejsze, właścicielem i mieszkańcem owej willi jest zoolog, który w wyniku choroby zapada w śpiączkę i trafia do szpitala. Komisarz policji Selin (Władysław Kowalski, na zdjęciu niżej), który przypadkowo odkrył te wydarzenia – i uważa, że są ze sobą powiązane – wspólnie z aspirantem Krankiem (Michał Bajor) próbuje rozwiązać zagadkę.
WFDiF / Studio Filmowe TOR
Cała historia zaczyna się niepozornie. Choć już na samym początku widz otrzymuje informację o istnieniu tytułowego medium, to jednak nie jest on bombardowany grozą i makabrycznymi widokami. Za wyjątkiem kilku scen w finałowym akcie, napięcie jest tu budowane stopniowo, niemal subtelnie. Reżyser, by zaniepokoić odbiorców, wykorzystał narzędzia w postaci muzyki, w wykonaniu orkiestry Filharmonii Poznańskiej, oraz zdjęć, autorstwa W. Dąbala i J. Zielińskiego. Tak zwanych jump scare’ów tutaj nie uświadczycie, a sceny gore – jeśli można je tak nazwać – występują dopiero pod koniec filmu.
Czy takie połączenie zdaje egzamin? Wbrew pozorom tak – choć trzeba podkreślić, że występuje tutaj nierównowaga sił. Praca operatorska jest pozytywnym wyróżnikiem, twórcy nie bali się wykorzystywać słabego oświetlenia, a kadrowanie oraz poruszanie kamerą są momentami odważne – podobnie zresztą jak montaż (w tym montaż dźwięku). Obraz jest sklejony w sposób poprawny, a jednocześnie na tyle oryginalnie, że w zgrabny sposób podkreśla otoczkę grozy. Omawiając kwestie wizualne należy jeszcze wspomnieć o scenach przedstawiających akwarium z żółwiami czy morską plażę w szalejącym wietrze, które budują mroczny nastrój. To skromne środki, ale na tyle skuteczne, że potrafią zaniepokoić widza, czy nawet skłonić go do pochylenia się nad problemem przedstawionym w filmie.
FilmPolski.pl
Gorzej już jest z muzyką. Ta wydawać się może, jak na dzisiejsze standardy i współczesne czasy, zbyt… staroświecka. Instrumenty użyte do wykonania ścieżki muzycznej pasowałyby w początkach kina dźwiękowego, ale w połowie lat osiemdziesiątych już niekoniecznie. Ba, momentami melodie zaczynają nużyć… Nie jest to więc (i nie był też nigdy) poziom światowych kompozytorów pracujących przy horrorach, takich jak np. Angelo Badalamenti (Twin Peaks, Mulholland Drive). Należy za to pochwalić inną stronę audio, czyli efekty dźwiękowe i dialogi. Odgłosy oraz kwestie mówione są głośne, wyraźne i konkretne; generalnie jak na standardy polskie to wypadają [one] ponadprzeciętnie.
Użyte narzędzia audiowizualne stanowią jako tako solidny fundament pod udany horror. Scenariuszowo także jest dobrze, a na pewno poprawnie: kreacje bohaterów są na tyle przekonujące, że można uwierzyć w lęki, wątpliwości czy szaleństwo postaci widzianych na ekranie. Duża w tym zasługa i scenariusza/dialogów, i samych aktorów (m.in. Grażyna Szapołowska, Jerzy Stuhr, Jerzy Zelnik). Nie znaczy to jednak, że “skrypt” jest pozbawiony błędów. Jedną z wpadek jest pewna scena, w której bohaterowie rozmawiają o Gdyni czy tam Gdańsku, mimo że wydarzenia mają miejsce w Sopocie – i wiem, że sąsiadują one ze sobą, jednak film w żaden sposób nie daje znać, że akcja rozgrywa się w innej trójmiejskiej miejscowości. Kolejny i już ostatni duży zarzut mam wobec pewnej niezrozumiałej decyzji reżysera. Nie chcąc za bardzo spoilerować, wspomnę tylko, że za szybko ukazany jest trans jednego z bohaterów – i to akurat tego, któremu najbardziej zależy na wyjaśnieniu jego problemu zahipnotyzowania, a tym samym tajemnicy medium. Gdyby chociaż przez pewien czas trzymać w ukryciu twarz tej postaci, to zrobiłoby to lepsze wrażenie na widzu i podniosło poziom wielkiej enigmy.
WFDiF / Studio Filmowe TOR
Mimo wszystko, Medium to udane kino grozy. Nie tylko ze względu na małą konkurencję, ale i – przede wszystkim – oryginalność. To nie typowy dreszczowiec, mający za zadanie straszyć czy obrzydzać, lecz bardziej horror psychologiczny w konwencji filmu detektywistycznego. Dlatego też tak wybija się na tle kultowej i bardziej klasycznej Wilczycy czy zeszłorocznego slashera W Lesie Dziś Nie Zaśnie Nikt. Jak dla mnie, strawne wymieszanie okultyzmu i makabrycznej zbrodni sprzed lat, z nazistami i zaćmieniem Słońca w tle. Jeżeli jesteście ciekawi takiej mieszanki, to film jest dostępny legalnie, całkiem za darmo, na YouTubie – w wersji odświeżonej cyfrowo, w Full HD i z dostępnymi napisami angielskimi.
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!