Nie tylko ogry mają warstwy – recenzja SHREKA

Shrek

Najwspanialsza bajka świata, która nigdy nie została opowiedziana – tak reklamuje się film na okładce wydania VHS. Tyle że… takie bajki już były. Ale o tym później.


Nie ma chyba w Polsce osoby, która by nie oglądała Shreka; a przynajmniej nie znała cytatów z filmów i nie kojarzyła tego zielonego ogra. To, że film wytwórni DreamWorks Pictures stanowi parodię znanych baśni oraz opowiada o nieoczekiwanej miłości, która spotkała cuchnącego olbrzyma z bagien, jest faktem oczywistym i powszechnie znanym; zaś powiedzenia „Zainwestuj w TIC-TAKI”, czy że ”ogry mają warstwy”, na stałe wpisały się w pamięć Polaków i lokalną popkulturę.

fot. DreamWorks

Ale chyba nie każdy już wie, że ta amerykańska produkcja kończy dziś dwudziestkę! – a przynajmniej nie każdy może w to uwierzyć czy nie potrafi się z tym pogodzić. To właśnie równo 20 lat temu, 22 kwietnia 2001, Shrek miał uroczystą premierę na specjalnym, zamkniętym pokazie w Kinie Fox w Westwood (Los Angeles). Ciepłe przyjęcie filmu przez widownię zwiastowało sukces: i faktycznie, miesiąc później, kiedy SHREK trafił na ekrany amerykańskich kin, rozbił box office’ową skarbonkę. Twórcy i ich dzieło zostali docenieni także przez krytyków i elity z filmowego świata, czego dowodem są Oscary 2002 i wygrana Shreka w kategorii Najlepsza pełnometrażowa animacja. Dla Andrew Adamsona i Vicky Jenson, reżyserów filmu, była to pierwsza faktyczna nagroda.

Z sukcesem Shreka nie inaczej zresztą było u nas. Po 13 lipca 2001 roku – tj. po polskiej kinowej premierze – wszyscy, i mali, i duzi, pokochali tego zielonego ogra; a o Zamachowskim i starym Stuhrze – choć to utalentowani i znani aktorzy od dawien dawna – słyszał już każdy Polak oraz każdy kojarzył ich głos. Ciepłe przyjęcie tego filmu w III RP zaowocowało (a na pewno nie zaszkodziło) szybką reedycją – Shrek doczekał się wydania na nośnikach domowych (VHS, DVD) u nas w tym samym czasie, co u reszty świata, czyli w listopadzie. Ja sam, słysząc tylko wcześniej o tym kasowym hicie (nie miałem okazji oglądać go w kinie), w okolicach 9 grudnia 2001 dostałem na prezent właśnie Shreka, na domowej kasecie video – i do dziś dumnie przetrzymuję ten egzemplarz.

 

Co jednak przesądziło o sukcesie tej fabularnej animacji komputerowej? Sprawa jest tak oczywista, a jednocześnie trudna do opisania. Na pewno dużą rolę odegrała oprawa audiowizualna. Szata graficzna jest pełna żywych kolorów, bogata w szczegóły i zahaczająca o (ówcześnie postrzegany) fotorealizm. Animatorzy zadbali o tętniący życiem świat i naprawdę najdrobniejsze detale, takie jak odbicia w wypolerowanej zbroi, ślady stóp w błocie czy dziurkowaną fakturę na ręcznie wydzierganej odzieży Shreka. Największe jednak wrażenie robią roślinność, z kołyszącą się na wietrze trawą na czele, sunące się po niebie chmury oraz oświetlenie – w przypadku tego ostatniego, widok zachodzącego słońca czy długie cienie na ziemi, przyklejone do postaci, cieszą oko i dziś. W ogóle cały Shrek prezentuje się nieźle, nawet po tych dwudziestu latach. (Jedyne, co się szybko zestarzało, to aparycja i animacje ludzkich postaci oraz wygląd i zachowanie płynów i substancji o konsystencji kisielu czy budyniu). Słowem, omawiana produkcja DreamWorks zdała egzamin i przetrwała próbę czasu, w przeciwieństwie do większości komputerowo animowanych filmów z lat dziewięćdziesiątych i początku trzeciego tysiąclecia.

Warstwa audio również daje radę. Ścieżka dźwiękowa, w tym licencjonowane utwory, wpadają w ucho i są idealnie dobrane do akcji widzianej na ekranie. Widać – czy raczej słychać – że żaden wydany dolar nie został zmarnowany: obraz i dźwięk są tak dopasowane, iż wszelkie próby przemontowania muzyki sprawiają, że film wydaje się nie tyle nienaturalny, co przede wszystkim do bani. Nie sposób też nie wspomnieć o aktorskim udźwiękowieniu, jeśli już jesteśmy przy stronie audialnej. Dialogi i monologi nagrano na bardzo przyzwoitym poziomie; czytaj: są odpowiednio głośne i zrozumiałe. Ale też czytaj: rodzimy dubbing jest miodem na uszy, gęstszym i słodszym niż miód (?) z ucha samego Shreka. Chyba każdy przyzna, że zagraniczne filmy familijne z polskimi głosami mogą się pochwalić bardzo dobrą pełną lokalizacją – i to znacznie lepszą, niż ma to miejsce w przypadku innych tytułów, które jakimś cudem u nas również są dubbingowane (np. produkcje z MCU).

Prawda, że bajki rządzą na tym polu, ale Shrek i tak jest w ponadczasowej czołówce, jeśli chodzi o całe kino/telewizję, które w Polsce doczekało się dubbingu. Nie dość, że nasi aktorzy wczuli się w swoje role, to jeszcze ich głosy tak pasują do ekranowych postaci, że trudno sobie wyobrazić inny dobór nazwisk. Ale prócz samej obsady, polski dystrybutor zadbał także o treść: tłumaczenie jest wierne i oddaje to, co widzimy na ekranie telewizora, a jednocześnie dopasowane w nasze realia. To ostatnie można interpretować szerzej: raz, że chodzi o zastosowanie cytatów, parafraz czy gier językowych zrozumiałych tylko dla nas, a dwa, że stylistyka uległa, w zależności od sceny i bohaterów, pewnym modyfikacjom. Dla przykładu, wieśniacy gadają jak stereotypowi ludzie ze wsi (zwłaszcza jak ci starsi i ze wschodniej Polski), arystokracja natomiast (królewna Fiona, lord Farquaad) czasami posługuje się archaizmami, wziętymi z języka staro- i średniopolskiego. Takie ubogacenie i zregionalizowanie lingwistyczne rodzimego wydania to zasługa Bartosza Wierzbięty, który napisał dialogi, oraz Joanny Wizmur, reżyser dubbingu. Pani Joanna (niestety już świętej pamięci) to aktorka i tłumaczka, która pod koniec lat dziewięćdziesiątych zrewolucjonizowała pracę pełnego tłumaczenia filmów, i dla której Shrek był jednym z pierwszych większych projektów.

fot. DreamWorks

Dzięki bezbłędnemu przekodowaniu założeń oryginału na polski, wraz z jednoczesnym wplątaniem smaczków i regionalnych żartów, seans Shreka staje się przyjemniejszy – choć oczywiście film w języku angielskim też bardzo dobrze się słucha, zwłaszcza postać Osła (w oryginale głosu mu użyczył Eddie Murphy. Swoją drogą, to jeden z moich ulubionych aktorów, a przy tym naprawdę utalentowany komik). A co do muzyki jeszcze: pisałem, że żaden wydany dolar się nie zmarnował, prawda? Ta inwestycja opłaciła się nie tylko twórcom filmu, ale i muzykom; a zwłaszcza pewnej grupie. Na pewno kojarzycie poniższy kawałek All Star, który towarzyszy otwarciu recenzowanego dzieła. Dzięki SHREKOWI zespół Smash Mouth przeżywał kilkuletni rozgłos na całym świecie, zarabiając przy tym naprawdę dużo pieniążków. Szacun i zazdro.

Do ostatniej grupy zalet amerykańskiej animacji – i jednocześnie rzeczy, które sprawiają, że film ten ogląda się dobrze także dziś – trzeba doliczyć pewną nowatorskość oraz szeroko rozumianą przystępność. Zespół DreamWorks, w przeciwieństwie do takiego Disneya – który wykorzystuje bohaterów klasycznych (Królewna Śnieżka) czy bardziej współczesnych (Kubuś Puchatek / Fredzia Phi-Phi) historii dla dzieci – znane baśniowe postaci uczynił w swoim filmie charakterami co najwyżej drugoplanowymi. Przystępnością natomiast jest fakt, że Shrek jest dziełem uniwersalnym, trafiającym do każdego. Bajkowa otoczka i brak (względnej) przemocy adresują film do najmłodszych, zaś wspomniane już wcześniej ukryte znaczenia (i tego typu zabiegi) umilają seans dorosłym. Niektóre tzw. easter eggi są niezależne od wersji językowej – w filmie oberwało się takim aspektom życia (niemal) codziennego, jak wesela, telewizyjne programy rozrywkowe z udziałem publiczności czy atrakcje turystyczne – a inne wynikają z poszczególnych tłumaczeń. W naszej wersji znajduje się niemało odniesień do polskiego życia, zwłaszcza kultury. A nawet jeśli dana linijka dialogowa jest niezrozumiała dla dzieci – czy to z powodu nieznajomości historii, czy jeszcze nie w pełni rozwiniętej inteligencji i zdolności interpretacji wzorców kulturowych – to z pewnością najmłodsi i tak się zaśmieją, słysząc absurdalne czy pozornie komediowe teksty, jak przy scenie na polu słoneczników, kiedy to Shrek udziela lekcji Osłowi, że ogry mają warstwy.

fot. DreamWorks

Wśród wszystkich tych zalet, pierwsza część serii o zielonym ogrze, wbrew pozorom, nie jest wcale taka oryginalna, ani tym bardziej przełomowa. To nie Shrek – lecz Toy Story, bajka z 1995 roku, autorstwa konkurencyjnego Pixara, rozpoczęła modę na animacje CGI. To zresztą ten sam film o ożywionych zabawkach dumnie nosi tytuł pierwszej pełnometrażowej animacji w całości wygenerowanej komputerowo. Co więcej, kończący dziś dwadzieścia lat tytuł DreamWorks zawiera sporo utworów muzycznych, które są coverami klasyków (np. Iʼm a Believer, śpiewane przez wspomniane Smash Mouth, tak naprawdę zostało napisane przez The Monkees w latach sześćdziesiątych, a utwór Hallelujah oryginalnie przynależy do Leonarda Cohena).

Jednak największy brak oryginalności przejawia się w tym, że Shrek stanowi kalkę istniejących już dzieł. I nie chodzi tu nawet o wykorzystanie wielu popularnych bohaterów z historyjek dla dzieci, ani o zastosowanie utartych schematów, w postaci nawrócenia głównego bohatera, spotkania miłości życia czy upadku tego złego. Otóż, najzwyczajniej w świecie… SHREK… stanowi adaptację książeczki dla dzieci z roku 1990, napisanej przez amerykańskiego rysownika polsko-żydowskiego pochodzenia, Williama Steiga. Cóż, w takim razie hasło z okładki filmu kłamało… Ale nie aż tak bardzo, bo między ilustrowanym opowiadaniem a animacją istnieje sporo różnić (tak w elementach świata, jak i w morałach płynących z obu dzieł). Mimo tego, że produkcja DreamWorks “żerowała” na sukcesie książeczki wydanej dziesięć lat wcześniej, autor oryginału doczekał się premiery kinowej adaptacji i bardzo sobie chwalił dzieło komputerowych animatorów. William Steig nie dożył jednak skończenia sequelu, zmarł jesienią 2003 roku, w wieku 95 lat.

Nie myślcie jednak, że powyższe zarzuty ujmują 20-letniemu filmowi. Shrek to naprawdę kawał porządnej historii, która w udany sposób manipuluje klasycznymi motywami i baśniami oraz samym materiałem źródłowym autorstwa Steiga. Zabieg zastosowany przez twórców adaptacji to nie tylko pole dla żartów i wyśmiania znanych baśni i bajek, ale i sprytna sztuczka dająca zwroty akcji: bo kto by się spodziewał, że rycerzem ratującym królewnę z najwyższej komnaty w najwyższej wieży okaże się samolubny brzydki ogr, a klątwa rzucona przez złą wiedźmę nie musi być przywarą? Tak jest: Shrek, niczym cebula, pod warstwą komediową, czysto rozrywkową, skrywa przesłanie moralizatorskie i wiele cennych nauk. Naukę pokory, naukę samoakceptacji, naukę przyjaźni i kochania, naukę tolerancji – i można by tak wymieniać bez przerwy. Słowem, to stara, klasyczna baśń, tyle że w nowoczesnym wydaniu – na miarę XXI wieku!

fot. DreamWorks

Jak każda historia, opowiadanie, baśń się kiedyś kończy, tak należałoby skończyć wreszcie tę recenzję, wykraczającą zresztą trochę poza gatunkowe ramy. Trudno zacząć wpis na temat tak kultowego dzieła jak Shrek, a jeszcze trudnej postawić kropkę. Nie mam zielonego (heh) pojęcia, czy jest w ogóle sens wystawiać temu filmowi jakąkolwiek ocenę – a jeśli już, to jaką. Z mojej recenzji może wynikać, że obchodzący dziś urodziny kinowy obraz nie ma żadnych wad. To jednak nieprawda! Od takiego Shreka znacznie wyżej cenię jego część drugą, która wszystko robi ładniej, więcej i efektowniej. Ale serio, trudno wskazać mi naprawdę jakieś ogromne przywary tego klasyka. I tak – wiem, że moje odczucia mogą wynikać z nostalgii, miłych wspomnień z grudnia 2001, kiedy to otrzymałem na mikołajki oryginalną kasetę od jednej z cioć. Zresztą, zapewne wielu z was ma podobne odczucia i podobne motywacje do odczuwania tych, a nie innych emocji.

Jednak obejrzawszy teraz ponownie Shreka, po ponad piętnastoletniej przerwie – jak również z większym bagażem doświadczeń, będąc dojrzalszym i lepiej obeznanym w kulturze filmowej – mogę śmiało stwierdzić, że siła tej produkcji nie tkwi bynajmniej w projekcji dziecięcej niewinności, beztroskich lat młodości. To autentycznie udany i wzruszający film – bardzo dobrze skomponowany, tak w montażu, jak i w doborze treści; odpowiednio dawkujący dane sceny: nie nuży, utrzymuje ciekawość widza i wywołuje adrenalinę, a jednocześnie ma chwile, które pozwalają odetchnąć widzowi dać mu się zadumać. Shrek to tekst kultury uniwersalny, w sam raz dla dzieci, młodzieży, ludzi dorosłych i starszych. To także idealny miks gatunków: od parodii fantasy, przez romans oraz familijne kino przygodowe i akcji, kończąc na musicalu i lekkim dreszczowcu – każdy znajdzie tu coś dla siebie. Słowem… SHREK to miłość. SHREK to życie. SHREK to cebula. Smaczna, zdrowa i wielowarstwowa.

Jak się podobał wpis? Kliknij na gwiazdkę, by ocenić!

Średnia ocen: 3 / 5. Łącznie oddanych głosów: 2

Ten wpis jeszcze nie ma oceny. Możesz być pierwszy!

By być na bieżąco z moimi wpisami, możesz mnie zaobserwować na poniższych social media. Dzięki z góry za wszelkie lajki, suby i followsy!

Rozumiem, że tekst był słaby… Co mógłbym poprawić?

Twoje propozycje/uwagi:

Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!
Udostępnij poprzez:

Zobacz także:

Comments are closed.