Fabelmanowie – recenzja filmu Spielberga

Taśma filmowa, żydowskie tradycje, ciągłe przeprowadzki i… szczypta miłości. ZARAZ, JAKA SZCZYPTA!? Tam jest od groma miłości!!


Czy może być lepszy film wychwalający kino, jeśli nie od jednego z najsławniejszych i największych reżyserów wszech czasów? Steven Spielberg, znany z takich klasyków jak Szczęki, E.T., Indiana Jones, Park Jurajski czy Szeregowiec Ryan, wydał niedawno film poświęcony X Muzie. Tłem i zarazem głównym pretekstem do stworzenia tego kinowego obrazu jest historia tytułowych Fabelmanów – młodej amerykańskiej rodziny, potomków żydowskich imigrantów z Europy. Głowa rodziny, Burt (Paul Dano), jest obiecującym programistą komputerowym. Jego wybitne zdolności, niemałe doświadczenie w branży oraz wzrost znaczenia komputerów w gospodarce sprawiają, że wraz z rodziną często się przeprowadza. Z początku taki stan rzeczy odpowiada całej familii – tj. żonie Mitzi (Michelle Williams) i czworgu dzieci (a nawet… przyjacielowi rodziny, Benowi – w tej roli Seth Rogen) – jednak z czasem ciągłe zmiany adresu zamieszkania doprowadzają do konfliktu, i to nie jednego. Sama opowiadana historia zaczyna się w pierwszej połowie lat 50., od momentu, gdy (naj)młodszy z rodzeństwa, Sammy, wybiera się z rodzicami do kina na film pt. Największe Widowisko Świata. To z pozoru niewinne wydarzenie – wyjście na seans – zostaje wyeksponowane i utrwalone przez scenę wykolejenia filmowego pociągu, co szokuje kilkuletnie dziecko. Strach jednak szybko przeobraża się w fascynację: obecność w gmachu z projektorem ostatecznie rodzi w młodym Fabelmanie miłość nie tylko do kolejki elektrycznej, ale także kinematografii.

fabelmanowie recenzja fot. materiały prasowe

Od filmu dedykowanego filmowi – i od nazwiska samego reżysera – oczekiwałoby się więcej niż podręcznikowego wykonania, wręcz: bardzo dobrego, takiego na światowym, deklasującym konkurencję poziomie. I nie inaczej jest z recenzowanymi Fabelmanami: trudno tu się przyczepić do czegokolwiek. Obraz Spielberga zachwyca udanym aktorstwem, ciekawymi dialogami, spójnym scenariuszem, poprawnym montażem oraz pięknymi zdjęciami i muzyką. Jest to film na tyle uniwersalny, że powinien zaciekawić każdego – nie tylko miłośnika kina czy znawcę biografii amerykańskiego reżysera. Ba, nawet amatorzy historii ogólnej, fotografii, muzyki i instrumentów klawiszowych czy informatyki znajdą tu coś dla siebie! Choć nie ma co ukrywać, że największą frajdę i radość z seansu odnajdą ci, którzy kochają kino – ten film naprawdę jest przepełniony miłością do X Muzy. Historia młodocianego reżysera-amatora oraz ukazanie zza kulis, od kuchni, jak się kręci filmy, to nie jedyne wyznaczniki i dowody laurki – o tej miłości świadczą także niuanse, drobne detale, niewidoczne i niesłyszalne na pierwszy rzut oka i ucha, a także rozmowy między bohaterami, dotyczące nowych kamer czy przemysłu filmowego ogółem.

fabelmanowie recenzja fot. materiały prasowe

Niezależnie jednak od wiedzy, zainteresowań i nastawienia [do tytułu], wyjdzie się z seansu zadowolonym. Widz, w zależności od sceny, i pośmieje się do rozpuku, i wzruszy, i nawet zaduma, zadając liczne i przy tym ważne pytania. Spielberg, który nie tylko wyreżyserował recenzowany tu film, ale i napisał do niego scenariusz (w końcu to dzieło inspirowane jego życiem), prowokuje odbiorcę niejednokrotnie. Odkrycie pewnej tajemnicy rodzinnej, nieudana studniówka czy kłótnie małżeńskie stanowią pretekst tak do oceny podejmowanych decyzji, jak i do refleksji nad wyznawanymi w życiu wartościami czy stawianymi priorytetami. Fascynacja [kinem (czy czymkolwiek innym)] fascynacją, ale to pytania o to, co chce się robić w życiu i co jest dla nas najważniejsze, stanowią rdzeń omawianego filmu. A reżyser, zdaje się, odpowiada jednoznacznie, że nie warto rezygnować ze swoich marzeń – nawet gdyby miały zranić drugą osobę lub zaburzyć istniejący dotąd porządek. W końcu jak mówi filmowa Mitzi, nic się nie dzieje bez przyczyny.

fabelmanowie recenzja fot. materiały prasowe

Czy warto się wybrać na Fabelmanów? Jak najbardziej tak; jednak uprzedzę, że jest to inny film niż dotychczasowe produkcje Spielberga. Owszem, reżyser ten ma w swoim dorobku dramaty i kino obyczajowe, jak chociażby Kolor Purpury, Imperium Słońca czy Listę Schindlera, jednak przeciętnemu widzowi kojarzy się on raczej z filmami familijnymi i kinem nowej przygody. Zastanawiam się również, czy pewne wątki nie mogły zostać lepiej poprowadzone – jedne, jak demaskacja matki czy oczekiwanie na znanego producenta z Hollywood, są lekko wydłużone; inne – niedokończone (szybko ucięte) bądź pełne niedopowiedzeń (mam tu na myśli głównie początkowy wątek, tj. ten dotyczący pierwszej wizyty Sammy’ego w kinie. W ogóle sam recenzowany film zaczyna się krótką przemową Spielberga, więc znowu jest nietypowo). I mój może nie najbardziej krytyczny, ale na pewno najbardziej ambiwalentny stosunek do tego dzieła wzbudza wahanie się reżysera co do ogólnego obrazu Fabelmanów. Z jednej strony mamy laurkę dla kina oraz luźną autobiografię Spielberga, który wraca wspomnieniami do młodzieńczych lat swojego życia, a z drugiej ambitny dramat obyczajowy niosący pewne przesłanie dla każdego. I nie można zaprzeczyć, że w jednej i drugiej roli film ten się sprawdza – ale czy w obu jednocześnie? Czuć tu pewien niepokojący balans między tymi próbami (nie)zaszufladkowania, jakby reżyser chciał wepchać do swojego filmu wszystko, ale nie po trochu, nie szczędząc przy tym sił – choć trzeba przyznać, że i tak ta sztu(cz)ka udała mu się lepiej niż Tarantino trzy i pół roku wcześniej.

Te wszystkie drobniutkie rysy i zadrapania nie przekreślają jednak kunsztu twórców recenzowanego filmu. Aktorzy spisali się na medal, grając autentycznie i naturalnie – zwłaszcza Dano, który wiernie odtworzył trochę zagubionego, ale kochającego (i jednocześnie naiwnego) męża. Janusz Kamiński? Jak zawsze wykazał się ogromnym talentem przy zdjęciach; zaś wiekowy już John Williams po raz kolejny dał popis swoich umiejętności (choć uprzedzam: jego muzyka to nie dostojna, z udziałem orkiestry, interpretacja epickiej przygody, lecz kameralna nuta pełna sentymentu, nadziei, marzeń oraz smutku). Słowem: zaryzykuj i wybierz się na ten dwuipółgodzinny seans. Kto wie – może film Spielberga rozbudzi w Tobie miłość do kina?


Jak się podobał wpis? Kliknij na gwiazdkę, by ocenić!

Średnia ocen: 0 / 5. Łącznie oddanych głosów: 0

Ten wpis jeszcze nie ma oceny. Możesz być pierwszy!

By być na bieżąco z moimi wpisami, możesz mnie zaobserwować na poniższych social media. Dzięki z góry za wszelkie lajki, suby i followsy!

Rozumiem, że tekst był słaby… Co mógłbym poprawić?

Twoje propozycje/uwagi:

Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!
Udostępnij poprzez:

Zobacz także:

Comments are closed.