Twój Vincent – recenzja

twój vincent recenzja

Gdyby miał okazję obejrzeć film o swojej twórczości i życiu, pewnie dałby sobie odciąć drugie ucho – byleby jeszcze bardziej zaintrygować i zwrócić na siebie uwagę widowni.


Około 65 000 obrazów na 95 minut. Blisko 100 artystów. Ponad 7 lat pracy. Liczby mówią same za siebie. I choć Twój Vincent nie jest wcale pierwszym dziełem wykonanym techniką rotoskopii – ruch aktorów ręcznie przeniesiony na kolorowe obrazy mieliśmy okazję zobaczyć już we Władcy Pierścieni z 1978 czy w kultowej platformówce Prince of Persia – to jednak ma on zaszczyt nosić tytuł pierwszego pełnometrażowego filmu wykonanego w całości techniką malarską. Wspólna praca artystów z całego świata robi wrażenie; ale czy aby na pewno nie mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią oraz sztuką dla samej sztuki?

twój vincent recenzja fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Polsko-brytyjska koprodukcja, choć mocno czerpie z twórczości van Gogha, stanowi coś więcej niż ożywione malunki nietuzinkowego Holendra. Fabuła Twojego Vincenta jest osadzona wokół Armanda Roulina: syna Josepha – francuskiego listonosza, prywatnie przyjaciela van Gogha. Stary pocztowiec prosi pierworodnego, by ten osobiście udał się do brata niedawno zmarłego artysty, Theo, i wręczył mu ostatni list od Vincenta. Na miejscu okazuje się, że młodszy brat van Gogha także nie żyje. Tak rozpoczyna się śledztwo Armanda, próbującego rozwikłać zagadkę śmierci obu braci oraz poznać ostatnie miesiące życia niedocenionego malarza.

twój vincent recenzja fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

I choć motyw śledztwa jest w całości fikcyjny, tak scenariusz filmu wykorzystuje [do tego] autentyczne postaci, miejsca oraz wątki związane z van Goghem – co sprawia, że cała historia jest nie tylko wciągająca, co przede wszystkim przekonująca, a przy tym edukacyjna. Tytuł Doroty Kobieli i Hugh Welchmana jest więc nie tylko fabularyzowanym pokazem obrazów czy filmem biograficznym, ale również kinem detektywistycznym, zahaczającym o kryminał, i to naprawdę udanym. Przy czym muszę zaznaczyć, że co najmniej dwie sceny burzą pewną harmonię, przez co fabuła może wydawać się nie najlepiej poprowadzona, a pozytywny odbiór filmu u widza może zmaleć. Ale tylko nieznacznie.

twój vincent recenzja fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Jednak tym, co najbardziej uderza w treści Twojego Vincenta, to motyw dramatyczny. Twórcy recenzowanego filmu, z Dorotą Kobielą na czele, próbowali wejść do umysłu tytułowego bohatera oraz poznać jego myśli, motywacje i uczucia. Nie będzie chyba wielkim zaskoczeniem, jeśli napiszę, że omawiane dzieło stanowi hołd złożony wielkiemu artyście. I taka narracja nie do każdego przemówi, irytując znawców historii chcących wierności realiów, a nie wyidealizowanej wizji przeszłości; mnie to jednak osobiście nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. To nie dokument, a zgrabna historia na kanwach historii i twórczości van Gogha. Co więcej, tak naprawdę trudno tu wyczuć dyktando autorów filmu, gdyż odkrywanie psychiki i analiza prywatnego życia Vincenta – podobnie jak motyw śledztwa – nie posiadają z początku jednoznacznej narracji, a wszystkie wątki nie od razu są podane na tacy, tak więc widz przez większość seansu i tak będzie zachęcany do własnej interpretacji. Niczym w postimpresjonizmie – której van Gogh był przedstawicielem – odbiorca filmu nie pozostanie obojętny, będąc niejako zmuszanym do wewnętrznej, mentalnej ekspresji.

 

twój vincent recenzja fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

A skoro o postimpresjonizmie mowa – nie sposób ominąć warstwy wizualnej w recenzowaniu tego filmu. Zdjęcia oraz cała “szata graficzna” są naprawdę przepiękne, wiernie naśladujące styl Vincenta van Gogha – gdyby nie fabuła i udźwiękowienie, można by mieć wrażenie, że ma się do czynienia z pokazem edukacyjnym czy eksperymentalnym ożywieniem obrazów Holendra z użyciem programu komputerowego. Jednak wszystko, co zobaczycie na ekranie – poza tyłówką – wyszło spod ręki prawdziwych malarzy, którzy latami pracowali nad skopiowaniem zdjęć z aktorami i animacji komputerowych, przelewając materiał źródłowy na płótno przy użyciu farb olejnych. A jeśli komuś przeszkadza kolorystyka, impast i generalnie “kreska” (czy bardziej: pędzel) w stylu van Gogha, to od razu uspokajam: spora część filmu składa się z retrospekcji, które są czarno-białe, a wykonaniem przypominają rysunki ołówkiem, przez co też obraz wydaje się fotorealistyczny. Co do strony wizualnej jeszcze, niektórzy mogą odczuwać pewien dyskomfort z powodu proporcji [ekranu] 4:3 – ale decyzja o archaicznym formacie obrazu pewnie była podyktowana względami praktycznymi przy pracy artystów.

Wizualny efekt oraz historia zgrabnie łączą się z warstwą dźwiękową. Nie miałem okazji posłuchać angielskiej wersji (na polskim Netfliksie dostępny jest tylko nasz dubbing), ale polskie udźwiękowienie stoi na naprawdę wysokim poziomie, więc to żadna strata. Głosy w wykonaniu rodzimych aktorów są przyjemne dla ucha oraz niemal perfekcyjnie oddają emocje bohaterów – co nie powinno dziwić, gdyż w obsadzie znalazły się takie nazwiska jak Józef Pawłowski i Jerzy Stuhr (młody i stary Roulin) czy Olga Frycz (Adeline Ravoux). Reszta audio także nie odstaje, wręcz przeciwnie – w tle słychać każdy szczegół, a dialogi nie są za ciche. (Twój Vincent to chyba jeden z nielicznych polskich filmów bez spartaczonego udźwiękowienia!). Całość strony audialnej zamyka przyjemna ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Clinta Mansella.

Film pt. Twój Vincent można by potraktować jako atrakcyjną formę uzupełnienia zajęć z plastyki czy wiedzy o kulturze albo lekki i przyjemny seans po ciężkim dniu. Byłoby to jednak krzywdzące uproszczenie. Tytuł Kobieli i Welchmana udowadnia, że w kinie jest jeszcze miejsce na eksperymentalne filmy – ale nie pokradła, mające pięć minut sławy, a naprawdę ambitne dzieła, które karmią oczy, uszy, dusze i umysły. Ale obraz ten udowadnia coś jeszcze. Że pomimo szaleństwa, geniusz prędzej czy później zostanie dostrzeżony i doceniony. Twój Vincent to nie tylko historia tytułowego bohatera, ale przede wszystkim opowieść o bólu i samotności oraz o tym, że każdy z nas, niezależnie kim jest, pragnie bliskości i atencji drugiego człowieka. Recenzowany film to najpiękniejszy prezent, jaki mógł dostać van Gogh od swoich pasjonatów. Szkoda tylko, że po śmierci.

OCENA: 9− / 10


AKTUALIZACJA z dnia 25.07.19.: Na Netfliksie jest także dostępny inny polski film łączący sztukę malarską z kinową – Młyn i Krzyż – w którym główną rolę zagrał zmarły wczoraj Rutger Hauer.


Jak się podobał wpis? Kliknij na gwiazdkę, by ocenić!

Średnia ocen: 5 / 5. Łącznie oddanych głosów: 1

Ten wpis jeszcze nie ma oceny. Możesz być pierwszy!

By być na bieżąco z moimi wpisami, możesz mnie zaobserwować na poniższych social media. Dzięki z góry za wszelkie lajki, suby i followsy!

Rozumiem, że tekst był słaby… Co mógłbym poprawić?

Twoje propozycje/uwagi:

Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!
Udostępnij poprzez:

Zobacz także:

Comments are closed.