Christopher McQuarrie kontynuuje swą passę; ale czy dobrą? Reżyser musi dokonać rachunku sumienia, gdyż seans Dead Reckoning – choć należał do całkiem przyjemnych – nastręczył mi jednocześnie pewnych problemów.

Christopher McQuarrie kontynuuje swą passę; ale czy dobrą? Reżyser musi dokonać rachunku sumienia, gdyż seans Dead Reckoning – choć należał do całkiem przyjemnych – nastręczył mi jednocześnie pewnych problemów.
Burza nadchodzi, zapowiada jeden z bohaterów. Ale ciemne chmury z błyskawicami to coś więcej niż piorunująco widowiskowe zjawisko pogodowe, lecz zła wróżba: to alegoryczna przypowieść o sztormie, który zaleje i wyziębi serca głównych bohaterów, oraz o potopie mającym pochłonąć wiele istnień ludzkich.
Gruba akcja w postaci Hunta „przyklejonego” do startującego samolotu oraz czołówka zmontowana w iście starodawnym, serialowym stylu to elementy, które pachną kultowym oryginałem ukazanym 20 lat wcześniej. Tylko… czy to nie zwiastuje przypadkiem podania odgrzewanego kotleta?
To teraz Hunt naprawdę się doigrał: siedzi w moskiewskim więzieniu, oskarżony przez Federację Rosyjską o nielegalne interesy i działanie na szkodę wschodniego państwa. Danie się złapać obcym służbom porządkowym było jednak celową, skrupulatnie zaplanowaną akcją odbicia z ruskiej celi informatora, podwójnego agenta. Spektakularną akcją, dodajmy.
Po dziesięciu latach wreszcie przyszedł czas na odpoczynek. Co!? Jaki odpoczynek?! O, nie; Ethan jak zawsze kieruje się sentymentem. Lub głupotą.
Do Toma Cruise’a dołączają John Woo i Hans Zimmer, zastępując De Palmę oraz Elfmana. Zmiana nazwisk, owszem, potrafi dać powiew świeżości — szkoda tylko, że przewietrzenie, zamiast przynieść ulgę, skutkuje podmuchem gorącego wiatru oraz rozprowadza duszne i stęchnięte powietrze.
Agent Ethan Hunt właśnie kończy (przedwcześnie) przygodę w ratowaniu świata, więc to dobra okazja, by przyjrzeć się początkom służby najszybciej biegającego szpiega w historii całego kina.
EPICKI — MONUMENTALNY — OKAZAŁY. Takimi słowami określali krytycy najnowszy film Brady’ego Corbeta. Nie mogę się nie zgodzić, bo to naprawdę imponujące dzieło; acz muszę przyznać, że bliższe oględziny nawet najpiękniejszego pomnika i najokazalszego budynku potrafią odsłonić krzywiznę struktury, chropowatość powierzchni i nierówność podłoża. I o tym porozmawiamy w niniejszej recenzji.
Panta rhei, jak mawiał Heraklit z Efezu. Uroczy kotek z filmu przekonuje się o tym dosadnie na własnej skórze: katastrofa naturalna udowadnia, że wszystko jest kruche, niestałe i nietrwałe. No, może poza jednym: siłą przyjaźni i kooperacji.
Robert Zemeckis ponownie wziął się za „ckliwą” historię – tym razem, zamiast adaptacji klasycznej bajki dla dzieci czy poważnej historii mężczyzny w potrzasku, dostaliśmy wielowątkową, wielowarstwową i wieloramową opowieść osadzoną w jednym obrazie i w jednym miejscu. WŁAŚNIE TUTAJ.
15 sierpnia tego roku minęło dokładnie 45 lat od kinowej premiery najsłynniejszego, obok Ojca Chrzestnego, dzieła F.F. Coppoli – czyli CZASU APOKALIPSY. Ten epicki dramat wojenny, mimo zdobycia Złotej Palmy w Cannes w 1979 oraz innych licznych nagród (już nie mówiąc o równie porównywalnej liczbie nominacji), do dziś jest obiektem dyskusji. Dyskusji dotyczących nie tylko interpretacji obrazu Coppoli czy całego rozmachu i trudów towarzyszących produkcji, co również… słuszności pewnych decyzji realizacyjnych, przekładających się na jakość efektu końcowego i zadowolenie z odbioru całości.
Najlepszy serial roku? Sporo osób jeszcze na długo przed premierą finałowego odcinka wieściło sukces; i choć ja sam jestem dosyć ostrożny co do wystawienia możliwie najwyższej noty, tak muszę przyznać, że wieczorne seanse z PINGWINEM nie należały do zmarnowanych – w przeciwieństwie do pewnego wesołka. ;)
Ekscentryczny duch powrócił! Beetlejuice czekał aż 36 lat na ponowną szansę ożenku. A czy my, widzowie, po ponad trzech dekadach dostaliśmy słodkiego cukierka, czy przykrego psikusa? O zgniłej dyni, zmarnowanych szansach i dawce wisielczego humoru do poczytania w niniejszej recenzji!
Młodej Lydii niestraszne duchy, krnąbrnemu Betelgeuse’owi nieobce zaś (bio)egzorcyzmy. A Tobie, Czytelniku? Jeśli nie boisz się starych, zasłużonych filmów, a do tego lubisz mroczne klimaty, zapraszam Cię do świata – czy właściwie zaświatów – istot (nie)umarłych, wszechobecnych klątw i pozagrobowego szaleństwa.
„Obyś dostał raka”, złorzeczy jednej osobie tytułowy Joker. Ja, co prawda, nie przeklinałem w duchu i nie dostałem nowotworu po seansie oczekiwanej kontynuacji, jednak coś we mnie pękło, gdy pojawiły się napisy końcowe. Rysy i bruzdy były jeszcze bardziej bolesne niż złowieszczy, cyniczny śmiech po dokonanym akcie morderstwa.
Cześć! Wykryłem, że masz aktywną wtyczkę w przeglądarce do blokowania reklam. Niestety, za moim blogiem nie stoją żadne firmy, a ja, jako niezależny twórca, nie współpracuję z innymi podmiotami pod kątem lokowania produktów czy artykułów sponsorowanych. Reklamy na mojej stronie są jedynym źródłem utrzymania hostingu i domeny. :)
Staram się nie stosować clickbaitów – a przynajmniej tych słabych i żenujących. Uważam, że za (nomen omen) klikalnością powinna stać jakość treści. Jeśli będąc tu uważasz, że mam lekkie pióro i atrakcyjne słowo pisane – możesz zobaczyć resztę tekstów mego autorstwa (jako krytyka) na temat filmów, seriali, gier wideo i książek, opublikowanych na innych portalach niż Bednarski Blog. Zbiór wszystkich moich recenzji znajdziesz w jednym miejscu, jakim jest portal Mediakrytyk!