Najlepszy serial roku? Sporo osób jeszcze na długo przed premierą finałowego odcinka wieściło sukces; i choć ja sam jestem dosyć ostrożny co do wystawienia możliwie najwyższej noty, tak muszę przyznać, że wieczorne seanse z PINGWINEM nie należały do zmarnowanych – w przeciwieństwie do pewnego wesołka. ;)
Najnowszy film odcinkowy Pingwin stanowi spin-off (a fabularnie bezpośredni sequel) dla blockbustera z początku 2022 roku o najprostszym możliwym tytule, jakim jest Batman. Matt Reeves, reżyser tamtego dzieła, reinkarnuje się jako jeden z wielu producentów (wykonawczych), ale ważniejszym nazwiskiem w tym zestawieniu jest Colin Farrell – który nie tylko powrócił do roli Pingwina, ale i sypnął sporym groszem na to, by serial w ogóle powstał.
Akcja omawianego dziś obrazu rozpoczyna się niedługo po zakończeniu kinowego pierwowzoru, nie później niż kilka tygodni po klęsce żywiołowej, jaka dotknęła Gotham City. Oswald (Oz) Cobblepot – prześmiewczo nazywany Pingwinem z powodu kulawego chodu – ledwo uszedłszy z życiem, stara się dojść do pełni sił po wypadku, którego doznał ścigając Człowieka Nietoperza. Ale rekonwalescencja to najmniejszy problem gangstera, gdyż po ostatnich działaniach Batmana i Kobiety Kot przestępcza rodzina Falconich – dla których pracuje Oz – rozsypuje się. Cobblepot, by nie zostać „pożartym”, pochłoniętym przez innych mafiosów, zaczyna knuć intrygę nie tylko w stosunku do konkurencyjnych mafii, ale i wewnątrz swoich (niedawnych jeszcze) mocodawców.
Fabuła na papierze brzmi banalnie, ale wierzcie mi, historia została rozpisana świetnie i bez większego uszczerbku [na jakości] poszatkowana na wiele pobocznych wątków. Mimo ledwie ośmiu odcinków dużo tu się dzieje – dla przykładu, Sofia Falcone (Cristin Milioti), córka mafiosa Carmine’a (Mark Strong) robiącego za pobocznego antagonistę w głównym filmie, to druga (zaraz po Ozie) istotna postać miniserialu: jej osobista historia, tak pełna cierpienia (pobyt w Arkham) i gniewu (cynicznym, brutalnym sposobem i bez skrępowania wspinanie się po szczeblach przestępczej kariery), to nie tylko tło dla urozmaicenia głównej osi fabularnej serialu, co również poszerzenie opowieści o Oswaldzie oraz okazja na jej lepsze zrozumienie. Oczywiście pojawia się tu multum innych mniej czy bardziej znaczących bohaterów – na czele z Victorem „Vikiem” Aguilarem, czyli nastolatkiem żyjącym na granicy ubóstwa, który z zagubionego, jąkającego się chłopaka bez perspektyw zamienia się w młodocianego, pewnego siebie pomocnika gangstera (w tej roli genialny Rhenzy Feliz) – i wszyscy oni kompleksowo oraz we wzor[c]owy sposób uzupełniają główny wątek serialu.
Kusi mnie, by nieco więcej powiedzieć o tych innych, pobocznych historiach – bo jak mówiłem, wszystkie one (z jednym wyjątkiem, ale o tym za chwilę) osobno zdają egzamin, a razem wzięte stanowią jeszcze lepszą całość. Nie chcę jednak, by ta recenzja zamieniła się w streszczenie serialu (a nie od tego przecież są recenzje) przede wszystkim dlatego, że lepiej samemu zanurzyć się w świat Batmana/Pingwina. Oczywiście nie znaczy to, iż osiągnięto tu perfekcyjny, idealny stan. Kłopot może sprawiać środek serialu, kiedy to nie tylko przybywa jeszcze więcej postaci, co również pojawiają się retrospekcje – z czego jedna rozciągnięta na cały odcinek! Nie mam nic przeciwko zaburzonej chronologii, ale w pewnym momencie ta nielinearność wywołuje lekką nierównowagę – a może to zaburzony poziom wykonania potęguje nieliniowość, wzmacniając poczucie większego chaosu?
Tej drugiej opcji wcale nie odrzucam; tym bardziej, że – i tu zapewne znajdę się w ogniu ostrej krytyki – nie do końca spasowała mi postać Cristin Milioti. Zarówno w trakcie regularnej, premierowej emisji, jak również po wypuszczeniu ostatniego odcinka słyszałem wiele pochlebnych, miłych słów w jej stronę. Nie twierdzę, że zagrała źle, ale nie skradła ona mego serca – jej pusty wzrok rzadko kiedy oddawał marność, ból i nieprzepracowane emocje; sceny izolacji na oddziale zamkniętym przypominały zaś raczej tani, badziewny slasher aniżeli porządny, poruszający dramat z domieszką thrillera. Choć, jeśli już mam się czepiać aktorstwa, to jeszcze bardziej nie przypadł mi do gustu Michael Kelly w roli Johnny’ego Viti. Lubię tego aktora, a jego udział w netfliksowym House of Cards jest fenomenalny, ale wydaje mi się, że w wielu filmach i serialach gra on te same postaci i na jedno kopyto, nie pozwalając [sobie] na choćby odrobinę pozytywnie wyróżniającego się odstępstwa.
HBO
Z innych wad, po pierwsze: mało tu generalnie Matta Reevesa. Nierzadko otrzymujemy sporo wstawek humorystycznych, zwłaszcza w dwóch, trzech pierwszych odcinkach, w czasie których czułem się bardziej tak, jakbym oglądał serial komediowy, a nie kryminał poświęcony bezlitosnemu i nieprzewidywalnemu gangsterowi. Po drugie: aż za jasno! Więcej tu oślepiającego słońca oraz połyskujących, bijących po oczach refleksjami powierzchni, nie tylko w scenach kręconych na świeżym powietrzu, zamiast punktowych, neonowych i stroboskopowych świateł, do których przyzwyczaił nas Batman z Pattinsonem. I po trzecie – no właśnie, Batman… Gdzie, do cholery, podział się Gacek!? Nie wymagam, by skromniejszy budżetowo, a przy tym odcinkowy spin-off, którego filarem ma być Colin Farrell z bliznami na twarzy i w przyciasnym garniturze, zawierał sceny z dającym oznaki życia Człowiekiem Nietoperzem – ale oczekiwałem jednak chociaż nieco większego „zaangażowania” tej kluczowej postaci DC Comics. Symboliczne, a przy tym dosłownie chwilowe wspomnienie o postrachu przestępców z Gotham – wspomnienie, które ma miejsce wyłącznie w pierwszym i ostatnim odcinku serialu – jest, moim zdaniem, trochę niepoważne i takie na odwal. Jako fan alter ego Bruce’a Wayne’a jestem zawiedziony.
Pozostaje tu jeszcze do omówienia powódź, która wywołana została przez Człowieka Zagadkę pod koniec głównego filmu. Ja wiem, że Pingwin nie jest tytułem z gatunku katastroficznych – i mam też świadomość, że skutki zamachu bombowego szaleńca dotknęły nie całe Gotham City, lecz tylko wybrane dzielnice – nadal jednak uważam, że klęska (żywiołowa) w postaci opadającej wielkiej wody mogłaby odgrywać znacznie większą rolę, na przykład wpływając na nielegalną działalność przestępców, jak też na wydawane dekrety decydentów miasta i stanu. Pal licho, że zalanie Gotham City nie jest osobnym „bohaterem”, pewnego rodzaju pretekstem dla takich, a nie innych czynów bohaterów – bo to jeszcze można [ledwo (co prawda, ale jednak)] dostrzec u Vica – ale żeby nawet nie stanowić wizualnego tła dla całej historii? Niestety w serialu zdecydowanie brakuje dotkliwych, tj. okazałych jakościowo, efektywnie, oraz widocznych, czyli dostrzegalnych na pierwszym i drugim planie, skutków. Trochę szkoda, bo Pingwin przecież śmiało skręca w dramat obyczajowo-psychologiczny – a postpowodziowe Gotham byłoby doskonałą okazją na kolejny świetny wątek.
Ale – żeby nie było! – potrafię też dostrzec te małe i miłe rzeczy. Doceniam montaż, dialogi, zdjęcia, kostiumy – to wszystko stoi na wysokim poziomie. Cieszy również polskie tłumaczenie – a konkretnie napisy – w wykonaniu Wojtka Styblińskiego, które jest nie tylko poprawne gramatycznie i ortograficznie, co również bardzo dobrze oddaje sens oryginału. Nie natrafiłem w napisach na sztuczne, niepasujące do kontekstu wyrażenia, idiomy itd. Słowem, język w translacji Styblińskiego jest bardzo naturalny, a przy tym przyjemny w odbiorze. A, i finalnie… te sceny w pełnym słońcu – o których wspominałem wcześniej – aż tak nie kują w oczy, gdyż nawet one są pokazane w stonowanych kolorach. Dobra robota, panie operatorze!
HBO
Pingwin to zdecydowanie pozytywne serialowe zaskoczenie tej jesieni, jeśli nie całego roku. Miniprodukcja HBO to część obecnego świata Batmana na dużym ekranie, ale nie jest kopią, kalką kinowego obrazu, lecz jego uzupełnieniem. Nie jest to jednak „suplement diety”, który może okazać się zbędny, lecz wartościowe rozszerzenie filmu, a przy tym pełnoprawne osobne dzieło, które broni się również samo. I choć klimatem oraz w warstwie wizualnej odbiega od pierwowzoru z marca 2022 roku – a brakuje mi tego mroku – tak muszę przyznać, że serial w przynajmniej jednej rzeczy przewyższa dzieło Matta Reevesa – i to znacznie, znacznie – a mowa o warstwie dramatycznej i obyczajowej. Pingwin to taki portret psychologiczny, który ukazuje, że Oz jest sadystą, psychopatą, socjopatą – generalnie: okropnym człowiekiem – przy czym nie jest to wizerunek jednowymiarowy, gdyż reżyserzy serialu nie tyle próbują wybielić Cobblepota, co raczej starają się nie wytykać go palcami, podchodząc do niego bez uprzedzeń oraz prezentując jego perspektywę i motywacje. Zabieg dekonstrukcji umysłu znanego gangstera, w połączeniu z licznymi zwrotami akcji i nieoczywistymi na pierwszy rzut oka wątkami, a także wraz z fenomenalną, genialną wręcz aktorską grą większości obsady (zwłaszcza Farrella i Feliza), czyni recenzowany serial solidną produkcją. Mistrzostwo widać zwłaszcza w pilotażowym odcinku, a co dopiero w trzech ostatnich – w których akcja zdecydowanie spowalnia, a tytułowy Pingwin pozwala widzom się do siebie zbliżyć: na tyle, że z większym zaangażowaniem na to wszystko patrzymy. Słowem, bardzo dobrze, że serial ten to coś więcej niż akcyjniak lub kryminał.
Ciekawi mnie, jak wydarzenia z tych ośmiu odcinków, a zwłaszcza z finału łączą się z drugą częścią Batmana. Na chwilę obecną mogę tylko powiedzieć, że PINGWIN to naprawdę łakomy kąsek – na tyle duży i łakomy, że dzięki niemu nabrałem jeszcze większego apetytu na sequel, który w kinach ma się ukazać wiosną 2025. Ostateczna ocena tym bardziej wyższa, że serial jeszcze dodatkowo wyleczył mnie z niestrawności po niedawnym [seansie] Folie à Deux.
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!