Fałszywi prorocy i wyznawcy teorii spiskowych, ślepo zapatrzeni w swoją wizję świata, oraz tani prowokatorzy i cyniczni liderzy, próbujący na głupocie i emocjach ludzkich zbić kapitał polityczny, od lat starają się nam wmówić, że nadchodzi (lub że już nadszedł) największy koszmar Orwella. Bujda na resorach! Ale… czy aby na pewno?
Tak się składa, że jestem niedawno po lekturze Roku 1984 – a także całkiem świeżo po seansie dwóch jego ekranizacji – i choć znana powieść Orwella na szczęście jest fikcją, tak muszę przyznać, że brytyjski pisarz nie był wcale odklejeńcem czy[mówiąc jeszcze bardziej współcześnie] szurem, a jego obawy o los przyszłych pokoleń były całkiem słuszne. Ba, część z tych obaw się sprawdziła!Tak, zgadza się: analizując dokładniej materiał źródłowy trudno nie zauważyć, że pewien ułamek wizji Orwella naprawdę się ziścił w naszym realnym życiu.
Z racji odhaczenia tego klasyka na mojej liście must-read – a także 40-lecia czasu akcji fikcyjnej historii – postanowiłem rozłożyć Orwellowski 1984 na czynniki pierwsze, w niniejszym felietonie omawiając pokrótce sześć charakterystycznych cech najpopularniejszej dystopii, wraz z finalną oceną, czy temu wielkiemu/przereklamowanemu* wizjonerowi udało się cokolwiek przewidzieć. Posłużyłem się tu trzystopniową skalą, w formie opisowej: czy autor całkowicie bądź w znacznym stopniu miał rację, czy też nie, błędnie i nietrafnie opisując przyszłość. Trzeci stopień oceny stanowi półśrodek, zakładający, że Orwell w danej kwestii miał częściową rację, lub też że ostateczny werdykt jest trudny do ustalenia, gdyż nie da się przełożyć założeń książkowego świata na ten rzeczywisty.
Nim jednak przystąpię do omówienia wizji roku 1984 według Orwella, wpierw przedstawię sylwetkę autora i genezę książki oraz streszczę początkowe wydarzenia z kart powieści, wprowadzając tym samym w założenia doktryny angsocu oraz w świat rządzony przez Wielkiego Brata i Jego Partię.
Zarys i kulisy historii
Rok 1984 to powieść science fiction z podgatunku antyutopii autorstwa George’a Orwella (właśc. Eric Arthur Blair), brytyjskiego dziennikarza, powieściopisarza i eseisty żyjącego w latach 1903-1950. Autor swoją najpopularniejszą – obok Folwarku Zwierzęcego – książkę skończył pisać w roku 1948, a wydanie pierwszej publikacji, nakładem oficyny Secker & Warburg, miała miejsce 8 czerwca następnego roku.Akcja powieści ma miejsce na ziemiach brytyjskich i rozpoczyna się dokładnie 4 kwietnia 1984, rozciągając przyszłe wydarzenia na (co najmniej) kolejne kilkanaście tygodni.
Głównym bohaterem jest Winston Smith: schorowany, około 40-letni funkcjonariusz Partii – ogromnego ciała politycznego, które rządzi jeszcze większym podmiotem, jakim jest Oceania – na czele której stoi wielbiony przez społeczeństwo, a jednocześnie tajemniczy i wszechwi(e)dzący Wielki Brat (ang. Big Brother – co powinno się tłumaczyć bardziej jako “większy, starszy brat”). Smith, który na co dzień pracuje w dziale cenzury, dokonując korekty nadchodzących, jak i archiwalnych wydań gazet, zaczyna mieć wątpliwości, czy to, co mówi Partia, jest prawdą – bohater nawet nie ma pewności, czy faktycznie żyje w latach 80. XX wieku! Targany wątpliwościami, postanawia popełnić największą zbrodnię w Oceanii: zaczyna kwestionować istniejący stan rzeczy, początkowo poprzez pisanie pamiętnika. Samodzielne myślenie jest jednak utrudnione nie tylko przez sam fakt zakazu, co przede wszystkim z powodu przynależności do Zewnętrznej Partii – czyli grupy, która paradoksalnie jest najbardziej indoktrynowana przez władze. Z czasem wewnętrzny bunt Winstona doprowadza go do przeżycia najcudowniejszych chwil w życiu, jak i… sromotnej porażki.
Ta smutna, dystopijna wizja świata nie wzięła się znikąd. Orwell bowiem był nie tylko twórcą literackim i działaczem społecznym, co przede wszystkim osobą, która doświadczyła konfliktów zbrojnych na własnej skórze – czy to jako żołnierz, czy korespondent wojenny. Na światopogląd Brytyjczyka największy wpływ wywarł udział w hiszpańskiej wojnie domowej – Orwell, stanąwszy po stronie republikańskiej, wnet dostrzegł hipokryzję enkawudzistów, którzy zaczęli dokonywać mordów politycznych w gotującym się od wojny domowej kraju. To właśnie doświadczenia z Hiszpanii sprawiły, że Orwell zaczął dostrzegać niebezpieczeństwo płynące ze strony ustrojów totalitarnych, zwłaszcza w Europie: komunizmu, faszyzmu i nazizmu.
Podział geopolityczny świata
W uniwersum 1984 świat jest podzielony na trzy supermocarstwa: Oceanię – obejmującą obie Ameryki, Australię i Nową Zelandię oraz nieliczne tereny Europy Zachodniej, na czele z Wyspami Brytyjskimi – następnie Eurazję – która podbiła niemal cały kontynent europejski, pasmo uralskie i północną połowę Azji – oraz Wschódazję – kontrolującą tereny współczesnych Chin, Indii, Japonii i Korei (wraz z pobliskimi krajami). Wszystkie te [trzy] megapaństwa od ponad trzydziestu lat (a więc niedługo po zakończeniu II wojny światowej) są ze sobą w nieustannym konflikcie. Konflikcie, w którym – mimo że co jakiś czas dochodzi do podbojów/utraty części terytoriów – generalnie status quo (granic, jak i równowagi militarnej) zostaje utrzymany.
Stan permanentnego konfliktu przywołuje skojarzenia z prawdziwą zimną wojną. Oczywiście zgodzę się ze sceptykami i przeciwnikami pisarza, że to tylko ubarwiona i hiperboliczna wizja: w końcu nigdy, nawet w czasie zimnej wojny, nie mieliśmy do czynienia z tak potężnymi, rozległymi i scentralizowanymi hegemonami – a do tego nie było aż tak kuriozalnie otwartego, globalnego konfliktu zbrojnego. Jednak nie można też być ślepym na aluzje Orwella, który próbował porównać USA i jego sojuszników do książkowej Oceanii (NATO), a Związek Radziecki już ewidentnie zrównywał z fikcyjną Eurazją (Układ Warszawski). I choć między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR nigdy nie doszło do bezpośredniej wymiany ognia, tak wojna w Korei, rewolucja i kryzys kubański czy interwencja radziecka w Afganistanie dobitnie pokazują, że te dwa mocarstwa jak najbardziej wspierały wszelkie powstania, ruchy narodowowyzwoleńcze i miejscowe gorące konflikty – również na wewnętrzny użytek propagandy politycznej, o czym zresztą pisał Orwell.
W fikcyjnej, książkowej „Księdze” – autorstwa Goldsteina: niegdyś towarzysza, a obecnie przeciwnika Wielkiego Brata, który rzekomo zbiegł na Eurazję – ojciec 1984 podkreślał również, że „terenami spornymi”, o które toczyły i toczą się nadal największe boje, są Afryka, Azja Mniejsza oraz Indochiny. Jest to o tyle ciekawe, że Czarny Ląd w dużej mierze nie należy ani do Oceanii, ani Wschódazji, ani nawet Eurazji – co jest wręcz tożsame z realnym światem, gdyż niepodległe państwa afrykańskie nie były zaangażowane w konflikty czasu zimnej wojny (to stąd w ogóle wzięło się określenie „kraje trzeciego świata”). Wzór Indochin i Azji Mniejszej jako terytoriów działań zbrojnych można dostrzec natomiast w odpowiednio wojnie wietnamskiej oraz wojnie afgańskiej (z lat 1979-1989).
Te, jak i z jeszcze powyższego akapitu przykłady dobitnie ukazują geniusz Orwella – który, co prawda, zaczął pisać Rok 1984 już w czasie trwania zimnej wojny, wszakże po takich wydarzeniach jak wojna domowa w Grecji (1944) czy słynne przemówienie Churchilla o żelaznej kurtynie (1946). Ba, to sam Orwell, jeszcze w październiku 1945, ukuł termin zimna wojna! A więc tak, autor Folwarku Zwierzęcego był świadkiem tych wszystkich ówczesnych wydarzeń, miał więc solidne podstawy do kreacji swojego dystopijnego świata. Ale był on [Orwell] jednocześnie na tyle uważnym obserwatorem i równie dobrym komentatorem (futurologiem), że – dopiero co u zalążków zimnej wojny – z niemałą dokładnością przewidział takie aspekty i wydarzenia jak rozłam chińsko-sowiecki, obecność Trzeciego Świata czy po prostu znaczne zaostrzenie i poszerzenie [geograficzne] konfliktu między Wschodem a Zachodem. Konfliktu, który w realnym 1984 roku dopiero co zaczął topnieć.
Rzeczywistość w dużej mierze nie pokrywa lub nie pokrywała się z książką, ale w ogólnym rozrachunku wizja Orwella nie odbiega znacząco od realnego świata
Rozwój techniczny
O ile dla ówczesnych czytelników ogólnopolityczna (wewnątrzkrajowa oraz międzynarodowa) wizja świata wg Orwella mogła być naprawdę przerażająca, a zarazem odrealniona – zdradzając czarnowidztwo i przesadny pesymizm Brytyjczyka – o tyle sam aspekt fizyczny globalnego konfliktu, tj. ściślej mówiąc walki zbrojne w wymiarze czysto militarnym, nie był niczym ani dziwnym, ani niepokojącym. Potyczki między trzema mocarstwami w dużej mierze nadal opierały się na konwencjonalnych metodach: mięsie armatnim na linii frontu, które jest wspomagane przez siły pancerne, lotnicze, artylerię itd. Taki obraz wojen towarzyszył nam przez wiele dekad od publikacji 1984, aż do dzisiaj zresztą, włącznie z agresją rosyjską na Ukrainę z lutego 2022 – i niestety będzie towarzyszył jeszcze przez długi, długi czas. Bo o wojnach hybrydowych – tj. konfliktach zbrojnych przy jednoczesnym wykorzystaniu mediów masowych i społecznościowych na ogromną skalę w celu siania dezinformacji – we współczesnym rozumieniu można mówić dopiero od lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, czyli stosunkowo niedawno. I owszem, współudział machiny propagandowej ma istotne znaczenie w dwu-/trzystronnym konflikcie u Orwella (vide konfrontacja między wspomnianym już Goldsteinem a Wielkim Bratem), przy czym media ROKU 1984 były stosowane WYŁĄCZNIE na użytek wewnętrzny – tak, by usprawiedliwić/uwiarygodnić działania rządu (Partii) oraz uspokoić nastroje społeczne celem ograniczenia ryzyka buntu mas (a tym samym zachowania statusu quo w polityce) – a nie dla jątrzenia oraz wzniecania rewolucji i postaw antyestablishmentowych u obcych narodów (co akurat ma miejsce w realnym świecie zwłaszcza dzisiaj).
Słowem: karabiny szturmowe, czołgi, łodzie podwodne, myśliwce/odrzutowce ani nawet śmigłowce nie były niczym zaskakującym w ROKU 1984. (Dlatego też czytelników – zarówno współczesnych autorowi, jak i z późniejszych pokoleń – nie powinien dziwić fakt przechwytywania i przetrzymywania jeńców czy licznych powrotów młodych mężczyzn w sosnowych bądź dębowych deskach, i to niekoniecznie w jednym kawałku). Chyba naprawdę jedynym odstępstwem fikcyjnego uniwersum od prawdy z kart realnych podręczników historii są głowice nuklearne: poza Hiroszimą i Nagasaki (na szczęście) nigdy nie użyto bomb atomowych i wodorowych w celach militarnych. Ale nawet u Orwella broń ABC (z atomówkami na czele) była wykorzystywana niezbyt chętnie, naprawdę w ostateczności. To nie choroby popromienne utrudniały funkcjonowanie Winstonowi i innym mieszkańcom Oceanii, lecz inne, bardziej przyziemne i dnia codziennego problemy.
Oczywiście postęp techniczny to nie tylko broń i tajne, wojskowe technologie. Gdyby pominąć całkowity brak w książce George’a Orwella czegokolwiek na kształt znanych nam konsol do gier wideo, to świat alternatywnego roku 1984 niczym się nie różni od tego prawdziwego w zakresie mediów: dla społeczeństw z całego świata źródłem informacji lub rozrywki nadal są książki, gazety, radio, płyty i taśmy z muzyką, filmy fabularne, kroniki państwowe itd. (a to, że były one poddawane nieustannej cenzurze? W tej chwili interesuje nas tylko forma przekazu, a nie jej treść). Ba, zdarzało się, że ludzie wciąż pisywali do siebie listy lub nadawali telegramy! (co było jednak utrudnione i dosyć ryzykowne w tym dystopijnym świecie). Natomiast państwo, by masowo docierać do obywateli z przekazem Partii, stosowało tzw. teleekrany – wielkie naścienne odbiorniki z ruchomym obrazem i dźwiękiem. Patent ten przypomina znaną nam doskonale oraz do dziś żywą telewizję – Orwell zresztą bez wątpienia miał okazję doświadczyć na własnej skórze rewolucji medialnej w postaci TV naziemnej. Przy czym teleekrany to było coś więcej niż zwykłe telewizory: oprócz wyświetlacza i głośników posiadały one bowiem wbudowane kamerę i mikrofon – które nieustannie na żywo, w czasie rzeczywistym i 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu, transmitowały służbom policyjnym wszystko to, co ma miejsce u domowników i na ulicach miast.
W powieści Orwella stosowane były także mniejsze warianty teleekranów – na tyle lżejsze i kompaktowe, że można było je bezproblemowo postawić na biurku. Te, dzięki mechanicznemu interfejsowi, umożliwiały proste (wręcz ubogie), ale dwukierunkowe (!!) komunikowanie i były dostępne wyłącznie w biurach i urzędach, umożliwiając funkcjonariuszom partyjnym i policyjnym szybką wymianę informacji w celu kontroli społeczeństwa. Rozwiązanie to przywołuje oczywiste skojarzenia z Internetem, choć mi to bardziej przypomina komputerowe BBS-y i sieci dyskusyjne z lat osiemdziesiątych (czyli jeszcze przed powstaniem pierwszych stron WWW), a także jeszcze wcześniejsze – bo opracowane nawet dwie dekady do tyłu – komputery domowe i terminale publiczne z obsługą wideotekstu (czyli taką bardziej zaawansowaną „telegazetą”). Partyjne teleekrany często były połączone, zintegrowane z innym wymysłem Orwella – niejakim mowopisem, czyli specjalnym modułem wyposażonym w mikrofon i urządzenie wyjściowe, który przetwarzał mowę ludzką na maszynopis bądź tekst elektroniczny. Już „proroctwo” Brytyjczyka odnośnie telewizji, wideokonferencji, monitoringu publicznego oraz zintegrowanych systemów komputerowych zadziwia – a co dopiero, gdy pomyślimy o wizji rozpoznawania mowy przez maszynę, znaną fachowo jako STT – speech-to-text!!
Jednym słowem: ORWELL MIAŁ RACJĘ. MAMY ROK 1984
Powszechna inwigilacja
Teleekrany nierozerwalnie wiążą się z całodobowym monitoringiem i podsłuchem – czy to w budynkach użyteczności publicznej, czy na ulicach miast, czy nawet w środku prywatnych domów. Mieszkania po wojnie często były projektowane tak, by salon łączył się z sypialnią i aneksem kuchennym, a więc ogromny teleekran obejmował niemal całą przestrzeń domu (względną prywatność zapewniano tylko w łazienkach i toaletach). Teleekranów nie dało się w ogóle wyłączyć – co najwyżej trochę przyciszyć. Ale nawet jeśli nie prowadziły faktycznej emisji jakiegoś wystąpienia na żywo czy innego programu, to wbudowane w nich mikrofony cały czas nasłuchiwały – a były na tyle czułe, że bez problemu wyłapywały szept z daleka. Także i podczas tych „przerw w nadawaniu” teleekran cały czas przypominał, że WIELKI BRAT patrzy – niczym staromodny wygaszacz ekranu, z wyświetlacza wyłaniały się duże oczy i dostojny wąs przywódcy Partii.
Taki los czekał każdego urzędnika, jak i funkcjonariusza służb – bo to oni stanowili szeregi Partii Zewnętrznej. Wszyscy członkowie tego ciała politycznego, wraz z rodzinami, mieli nakaz zainstalowania teleekranu w swych domkach i mieszkaniach. Sama elita, czyli Partia Wewnętrzna, także była poniekąd zobligowana do posiadania tego rodzaju odbiorników – przy czym ich teleekrany dało się wyciszyć do zera, a nawet całkowicie wyłączyć. Względną wolność i swobodę posiadali prole (proletariat, proletariusze) – czyli najniższa klasa: robotnicy bez większych kwalifikacji, chłopi oraz cały margines społeczny. Mało kto z nich posiadał teleekran, a oni sami nie cieszyli się większym zainteresowaniem służb bezpieczeństwa: wg Roku 1984 niższe warstwy społeczeństwa były już na tyle zindoktrynowane, że Partia nie obawiała się z ich strony buntu – dlatego też władza nie przejmowała się łamaniem większości zakazów przez prostych ludzi, zezwalając im nawet na więcej, jak na przykład na hazard, sutenerstwo czy prostytucję. (Jak mawiano: zwierzęta i prole są wolne).
Ta mroczna wizja na szczęście nigdy się nie ziściła, przy czym brytyjski pisarz – kierując się ideą panoptikum – niejako przewidział techniczne podwaliny powszechnej inwigilacji. Teleekrany, zwłaszcza te z funkcją mowopisu, można spokojnie przełożyć zarówno na takie urządzenia jak smartfony oraz nowoczesny laptopy, tablety i wszelkie inne inteligentne urządzenia, jak i technologie, pod postacią choćby algorytmów zbierających i analizujących dane o użytkownikach czy nawet zwykłych ciasteczek w przeglądarkach internetowych. I choć nie grozi nam raczej ciągłe nasłuchiwanie przez smart telewizor czy e-lodówkę – nawet mimo głośnych afer, które co jakiś czas wybuchają, jak np. ta XXX – to należy pamiętać, we współczesnym świecie, wypełnionym po brzegi tzw. nowymi nowymi mediami oraz naszpikowanym innymi nowoczesnymi rozwiązaniami, po niemal każdej naszej aktywności zostawiamy ślad: zwłaszcza ten cyfrowy. Big data oraz koncepcja Internetu rzeczy jak najbardziej przywołuje skojarzenia z wizją państwa totalitarnego i wszechwiedzącego u Orwella, przy czym Brytyjczyk rozminął się nawet nie tyle w kontekście czasowym czy skali i głębi całego zjawiska, co bardziej odnośnie celowości oraz sprawczości, tj. wskazania, kto stoi za ciągłym śledzeniem działań obywateli. Bo jak doskonale wiemy, w naszym realnym świecie to przede wszystkim firmy, korporacje – podmioty gospodarcze nastawione na zysk –przetwarzają ogromne dane; nie tylko sprzedażowe, co te dotyczące zachowań i preferencji konsumenckich – które, w mniej lub bardziej świadomy sposób, sami przecież podrzucamy miliarderom i ich analitykom. Udział ciał politycznych w tym całym procederze nasłuchowym jest jednak mniejszy; choć całkiem niepokojący: podsłuchy amerykańskich rozmów telefonicznych po zamachu z 11 września czy bliższa nam sprawa afery Pegasusa to tylko pierwsze lepsze z brzegu przykłady niepokojącego ograniczenia wolności swobód obywatelskich, jak prawo do prywatności, przy użyciu inwigilacji totalnej.
Rzeczywistość w dużej mierze nie pokrywa lub nie pokrywała się z książką, ale w ogólnym rozrachunku wizja Orwella nie odbiega znacząco od realnego świata
Nowomowa, myślozbrodnia i dwójmyślenie
Sir George, pisząc swój Rok 1984, wymyślił kilka nowatorskich pojęć, które następnie zostały zaadaptowane na potrzeby dyskursu naukowego lub po prostu przejęte, wcielone do mowy potocznej. Jednym z nich jest dwójmyślenie (doublethink), czyli określenie na pewne wyrażenia bądź zachowania, które można nie tylko interpretować dwojako – często wyłącznie skrajnie, stawiając po dwóch przeciwstawnych sobie polach znaczeniowych – ale i wierzyć w ich dwie perspektywy jednocześnie! Ten nielogiczny i sprzeczny wewnętrznie zabieg językowo-kulturowy został przemycony do analizy zjawisk i procesów politycznych w państwach totalitarnych, a konkretniej do opisu głębokiej indoktrynacji, wręcz prania mózgów w systemach komunistycznych i faszystowskich. Nie mniej ciekawym pojęciem jest myślozbrodnia (thoughtcrime), a także powiązana z nią nowomowa (Newspeak).
W fikcyjnej Oceanii nawet najmniejsze zawahanie u obywateli w słuszność Partii i jej doktryny angsocu (angielskiego socjalizmu) mogło oznaczać początek upadku państwa. Dlatego też rygorystycznemu zakazowi zostały poddane nie tylko czyny, akty dywersyjne i antypaństwowe, ale i poglądy sprzeczne z linią Partii – czy to przelane na papier, użyte w rozmowie, czy też wyrażone wyłącznie intrapersonalnie. Myślozbrodnia była najcięższym możliwym przestępstwem w Oceanii (i zapewne również w pozostałych dwóch supermocarstwach), a do jej wykrywania oddelegowana została Policja Myśli. By jednak zapobiegać myślozbrodni (a zarazem wspomagać dwójmyślenie), Wielki Brat ze współpracownikami opracował nowomowę: sztuczny język, który – wprawdzie – powstały na podwalinach starej (tj. funkcjonującej do lat 30./40. XX wieku) angielszczyzny, ale na tyle spłycony, że eliminuje się (bo nowomowa jest poddawana ciągłym ulepszeniom) z niego wszelkie kontrowersyjne słowa, mogące zachwiać zaufanie i wiarę w słuszność angsocu. Jako przykład politycznej indoktrynacji niech posłuży wyraz bezdobry – jako przeciwieństwo dobrego. A czemu nie po prostu sprawdzone słowo zły, które ostatecznie zostało wyrzucone na śmietnik historii? Bo przecież w Oceanii, pod rządami Wielkiego Brata, nic nie może być ZŁE!
Prawicowi, a zwłaszcza ultrakonserwatywni myśliciele głoszą, że Orwell, pisząc o nowomowie i myślozbrodni, przewidział polityczną poprawność – która usilnie tłamsi niewygodne lewakom poglądy społeczne, religijne, ekonomiczne itd. czy przejawy tego, a nie innego [poczucia] humoru. I choć niewątpliwie język w dyskusjach publicznych się zmienia, tak daleko mi do zapłakanych i wątpliwie zatroskanych o wolność słowa osób z prawej strony sceny politycznej. Dla mnie znacznie ciekawszym niż inkluzywny charakter języka jest jednak inny aspekt nowomowy, którego – zdaje się – inni nie mogą (lub nie chcą) dostrzec. Mam tu na myśli znaczne uproszczenie komunikacji – poprzez skracanie słów, łączenie kilku istniejących bądź zapożyczanie z obcych. W Roku… Orwella często prowadziło to do absurdalnych, wręcz komicznych wyrażeń, jak np. plusciepły – zamiast najzwyklej powiedzieć “bardzo ciepły” czy jeszcze prościej “gorący”.
Takie zabiegi, jak już wspominałem, miały służyć ograniczeniu ryzyka niewygodnego myślenia antypaństwowego; drugą przyczyną było najzwyczajniej w świecie ogłupienie społeczeństwa (bo przecież szarą masą łatwiej pomiatać i kontrolować jej zachowanie). Choć niewątpliwie nowomowa miała (i nadal w niektórych zakątkach świata ma) miejsce – również na naszym podwórku: za komuny, zwłaszcza u Bieruta – to zjawiska tożsame fikcyjnemu językowi występują i współcześnie, również w systemach demokratycznych. W przeciwieństwie jednak do Orwella – który opisywał zjawisko narzucone i czysto polityczne – ja tu dostrzegam naturalną, a zarazem oddolną i swobodną ewolucję języka, która wynika pośrednio z przemian kulturowych, rewolucji medialnych oraz dostosowywania się korporacji do nastrojów i preferencji społecznych.
Rzeczywistość w dużej mierze nie pokrywa lub nie pokrywała się z książką, ale w ogólnym rozrachunku wizja Orwella nie odbiega znacząco od realnego świata
Jednostka a społeczeństwo. Zależności kulturowe i polityczne
W orwellowskim świecie podziały społeczne pogłębiły się jeszcze bardziej niż kiedykolwiek w naszej rzeczywistości. Jak mówił OʼBrian – zdaje-się poplecznik wywrotowych myśli Winstona i jego skryty w cieniu kompan – Partia, nie chcąc popełnić błędów poprzednich ustrojów, rządzi nie dla pieniędzy, prestiżu czy jakichś tam idei: lecz dla samego faktu rządzenia! Ten paradygmat/dogmat sprawia, że nawet najmniejsza i chwilowa rewolucja pod rządami Wielkiego Brata jest niemożliwa i duszona w zarodku. Pozornie wolni, ale ogłupieni prole; rzekomo kształtujący porządek prawny, ale nieustannie indoktrynowani i monitorowani funkcjonariusze z Zewnętrznej – oraz wierchuszka z Wewnętrznej Partii, trzymająca w ryzach dwie pozostałe grupy – stan ten był nie tylko niezmienny w czasie, na zasadzie samoregulacji w celu utrzymania statusu quo, ale i nienaruszalny fundamentalnie! Ktoś, kto urodził się w rodzinie proli, ten już pozostawał prolem do końca życia – jak i na odwrót. (No, chyba że ten ktoś został poddane ewaporacji).
Pominąwszy jednak ten trójpodział klasowo-partyjny, całe społeczeństwo było zhomogenizowane. Pewne zawody i funkcje społeczne – jak artyści, duchowieństwo, akademicy, dziennikarze – albo już w ogóle nie istniały, albo były kontrolowane przez Partię. A nawet tam, gdzie ludzie Wielkiego Brata nie kładli swych łapsk, to…
Orwell kompletnie nie trafił ze swoimi predykcjami
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!