Cztery dni temu, w czwartek 20 marca, premierę miała gra Assassin’s Creed Shadows, natomiast ledwie dzień później – 21 marca – przypadał Światowy Dzień Walki z Dyskryminacją Rasową. Przypadek?
Pierwsze, jeszcze niepewne informacje na temat osadzenia akcji słynnej sagi asasynów w Kraju Kwitnącej Wiśni pojawiły się w ostatnim kwartale 2022, ale to dopiero 7 listopada 2023 roku sprawił, że w sieci naprawdę zawrzało – Ubisoft bowiem oficjalnie potwierdził, że jednym z czołowych bohaterów ich nadchodzącej gry, AC Shadows, będzie… czarny samuraj. Nie będę już przytaczać tych wszystkich słów internautów wieszających psy na francuskich developerach, tym bardziej, że nawet dziś – już po premierze gry – nadal wielu nieprzychylnych komentatorów skupia się wyłącznie na aspekcie kulturowym i historycznym, zarzucając twórcom wciskanie na siłę ideologii woke, LGBT i takich tam. Do realiów Japonii wchodzącej w swój okres nowożytny!
Nie ma ich tak naprawdę dużo, ale zachowane do dziś źródła historyczne wskazują, że w XVI wieku faktycznie mógł żyć ktoś taki jak Yasuke – czarnoskóry przybysz z Afryki, prawdopodobnie Mozambijczyk, który do Japonii dostał się wraz z europejskimi jezuitami. Spory historyków toczą się więc nie o to, czy Yasuke w ogóle istniał – lecz o to, czy był tylko poddanym na japońskim dworze i pomocnikiem tamtejszych wojowników, czy może pełnoprawnym samurajem i obywatelem. Rozchodzi się tu zatem o kwestie terminologiczne, które można różnie interpretować – zakres definicyjny słowa samuraj jest bowiem trochę szerszy. A niebudzącej wątpliwości prawdy w przypadku pozycji społecznej Yasuke w KKW zapewne już nigdy się nie dowiemy.
Oczywiście przeciwnicy decyzji wyboru takiego, a nie innego grywalnego bohatera dorzucają jeszcze kilka innych pomniejszych argumentów, jednak wszystkie z nich, koniec końców, dotyczą zgodności (a właściwie braku tej zgodności) z prawdą historyczną i wizerunkową ówczesnej Japonii. Problem tylko w tym, że… seria Assassin’s Creed tak naprawdę nigdy nie leżała obok „historycznych produkcji”. Owszem, wszystkie te gry osadzone są wokół autentycznych wydarzeń, frakcji i postaci – ale powiedzcie mi: czy wyimaginowany konflikt między templariuszami a asasynami, rzekomo ciągnący się od epoki starożytnego Egiptu i antycznej Grecji aż do czasów nam współczesnych, ma cokolwiek (poza pewną inspiracją) wspólnego z rzeczywistością i tą słynną zgodnością historyczną? A już nie mówiąc o motywie maszyny zwanej Animus, pozwalającej – według scenarzystów gier – na przeżywanie wspomnień naszych przodków!
Nie jestem entuzjastą przesadnej i wciskanej na siłę tej tzw. politycznej poprawności – zwłaszcza tam, gdzie budzi ona „konflikt interesów” lub po prostu wypada słabo. Doskonałym przykładem jest serial dokumentalny Netfliksa Królowa Kleopatra czy choćby – co prawda już będąca pełnoprawną fabułą, ale jednak godnym przykładem – Anna Boleyn ze stajni amc+. Nie można jednak stawiać znaku równości między nimi a (nie)sławnym dziełem francuskiego producenta gier wideo. Problem [leży] w tym, że Assassin’s Creed nie jest i nigdy nie było interaktywnym reportażem ani nawet dokumentem – trudno go nawet nazwać fabularyzowanym dokumentem – lecz pełną gębą grą przygodową i akcji w konwencji politycznego science fiction, jedynie osadzoną w pewnym kontekście historycznym. Zamach na Mikołaja Kopernika – albo nieścisłości w uniformie i orężu wikingów? I SLEEP. Czarny samuraj w XVI-wiecznej Japonii? REAL SHIT!!
Owszem, żeby nie było, wątpliwości komentatorów pojawiały się już znacznie wcześniej, np. odnośnie roli i pozycji kobiet w Grecji za czasów przedsokratejskich (AC Odyssey) czy pobocznych wątków dotyczących niuansów politycznych w krajach położonych nad Morzem Śródziemnym z przełomu średniowiecza i renesansu (Assassin’s Creed I-II), ale to dopiero przy sprawie Yasuke istne szambo wybiło – również w polskiej blogosferze i na polskim YouTubie. Z powodu troski o prawdę historyczną? Czy może z racji skrywanego, utajonego rasizmu? Szczerze: boję się poznać prawdziwą odpowiedź.
Gra komputerowa, nastawiona głównie na akcję, lub fabularny film czy serial – nawet osadzone w konkretnych realiach historycznych etc. – nie są podręcznikami, monografiami naukowymi ani tym bardziej kronikami, zapiskami z dawnych czasów. Oczywiście, jeśli dany tytuł jest mocno inspirowany, dajmy na to, II wojną światową – i nie jest przy tym parodią, protestem czy innym wyrazem, środkiem artystycznej lub politycznej ekspresji – to ja nie oczekuję (wręcz sprzeciwiam się temu), by naziści uchronili się przed klęską i ukrywali się przed aliantami, lądując na Księżycu. Jednak niemal zawsze się pojawią, choćby w wyniku zwykłego, ludzkiego niedopatrzenia, pewne odstępstwa od faktów – np. nie te naszywki na mundurach, pomyłka w dacie itd. Pytanie tylko, jak duży jest to błąd, jak duża ta niezgodność, i czy w ogólnym rozrachunku wpływa [niekorzystnie] na odbiór całego dzieła, zwłaszcza w kontekście fabuły i przesłania płynącego z finału historii. Należy jeszcze dodać, że filmy i gry rządzą się swoimi prawami i w większości przypadków muszą iść one na pewne ustępstwa – mowa tu nawet nie o zgodności z faktami, co bardziej ogólnym sposobie narracji, również (i przede wszystkim) w kontekście produkcyjnym, realizacyjnym, bardziej namacalnym (montaż i metraż w filmie, mechaniki i długość gry w elektronicznych tytułach).
Głosy krytyki w stronę AC Shadows pojawiały się również ze strony części Japończyków, którym bliski jest przecież temat wizerunku ich ojczystego kraju. Tego rodzaju obiekcje skojarzyły mi się z innym dziełem, jakim była jeszcze do niedawna głośna – i ostatecznie oscarowa – Emilia Pérez. Jednym z argumentów krytyki było to, jak film Jacquesa Audiarda – francuskiego reżysera – wypacza obraz Meksyku oraz że europejski artysta nie rozumie, czym tak naprawdę dla Meksykanów są tradycja, religia (kult), rodzina i z jakimi problemami (w tym: kartelami narkotykowymi) muszą się zwykli mieszkańcy mierzyć. Ja jeszcze nie oglądałem tego musicalu – więc nie wypowiem się w kontekście samej Emilii Pérez – ale uogólniając, nie zgadzam się, by wszelakie utarte schematy traktować jako coś świętego, nienaruszalnego. Wszakże cała nasza kultura – nie tylko sztuka i rozrywka, ale i historia, tożsamość, obyczaje – nie stoi w miejscu, lecz jest poddawana ciągłym zmianom, interpretacjom.
Podtrzymywanie (zachowanie) i kultywowanie tradycji – które jak najbardziej wspieram całym swoim serduszkiem – to jedno; ale i próba spojrzenia na czyjąś historię, motywacje i decyzje z całkiem innej perspektywy jest, moim zdaniem, nie tylko ciekawa, co również godna pochwały. I do której powinno się dążyć – o ile oczywiście nie zakłamuje faktów w perfidny sposób oraz nie godzi w czyjeś uczucia i godność (a przy tym interesy). Czy tak nie powinno być i przy czarnoskórym samuraju? Nawet jeśli Yasuke nie był faktycznym wojownikiem i nie miał pełni praw politycznych, tak Assassin’s Creed Shadows osadzając go w roli jednego z głównych, lecz przy tym opcjonalnych – powtarzam: opcjonalnych – bohaterów BYĆ MOŻE pozwoli spojrzeć krytycznym, a przy tym rozsądnym okiem na historię Japonii i jego gaijin (jap.: obcych) oraz na takie problemy jak relacje jednostka — państwo, kolonializm, niewolnictwo, a nawet… rasizm.
Co kierowało twórców – oprócz oczywiście chęcią zarobienia pieniędzy – by osadzić Yasuke w jednej z głównych ról? Nie mam bladego pojęcia. Ale wiem na pewno, że przesadą i głupotą wręcz jest oczekiwać stuprocentowej zgodności z historią tam, gdzie wcale nie musi jej być. No i zastanówmy się: czy warto zniechęcać się (w najlepszym wypadku, bo zawsze może być gorszy, bardziej destrukcyjny scenariusz) jakimś dziełem tylko dlatego, że ktoś tam jest czarny albo, nie daj Boże, gejem? Cóż, pytanie jeszcze, i może najważniejsze w tej dyskusji, kto komu tak naprawdę tu służy. Hejterzy mają pożywkę – licząc na satysfakcję przy czepialstwie. Autorzy gry też mają pożywkę – zieloną pożywkę w postaci żywej gotówki, bo o ich tytule jest głośno. Może mamy więc tutaj zamknięty obieg, a pewne rzeczy się nie zmieniają? Przypadek?
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!