MISSION: IMPOSSIBLE 2 – recenzja chimerycznej misji ratowania świata

Do Toma Cruise’a dołączają John Woo i Hans Zimmer, zastępując De Palmę oraz Elfmana. Zmiana nazwisk, owszem, potrafi dać powiew świeżości — szkoda tylko, że przewietrzenie, zamiast przynieść ulgę, skutkuje podmuchem gorącego wiatru oraz rozprowadza duszne i stęchnięte powietrze.


Jak pisałem w poprzedniej recenzji, pierwsze Mission: Impossible, poprzez pionierskie wyczyny kaskaderskie oraz wymyślne sceny rozpisane w scenariuszu, zredefiniowało kino sensacyjne, stając się wizytówką filmów akcji lat dziewięćdziesiątych oraz niejako przygotowując nas na nowe – nieznane – coś, co może przynieść wiek XXI. Sequel M:I podnosi te założenia do kwadratu, jeśli nie sześcianu.

Ewolucja filmografii i rozwój efektów specjalnych (komputerowych) – choć całkiem istotne – to tylko narzędzia, które bez odpowiedniego rzemieślnika, operatora byłyby bezużyteczne. Specem tym okazał się John Woo, pochodzący z Hongkongu reżyser, który od lat siedemdziesiątych był twarzą i ojcem chińskiego kina sensacyjnego z najwyższej półki – niepozbawionego szybkiej akcji oraz paru nowatorskich rozwiązań, a przy tym na tyle udanego, wizjonerskiego i bezkompromisowego, że nie powstydziliby się tego i współcześni, obecnie tworzący filmowcy. John Woo, którego zaangażowano do wyreżyserowania Mission: Impossible 2, już kilka lat wcześniej wszedł szturmem do Hollywood, tworząc pamiętne Bez Twarzy. Azjatycki weteran kina, kasowym hitem z duetem Cage/Travolta, otrzymał wtedy duży kredyt zaufania i wydawało się, że sukces tamtego filmu przełoży się na [wysoką] jakość kontynuacji przygód Ethana: raz, Woo miał wcale nie małe doświadczenie, a dwa, fabuła Face/Off – podobnie zresztą jak w filmie o agentach IMF – pełna jest takich motywów jak zmiana tożsamości, wykradanie danych i odkrywanie tajemnicy, psychologiczna gra z wrogiem oraz widowiskowe ściganie przestępcy.

mission impossible 2 recenzja filmuParamount Pictures @Amazon Prime Video

Niestety, zagraniczny filmowiec mocno przeszarżował, za bardzo kierując się tym, jak cały świat oszalał na punkcie Matriksa­ – dla którego zresztą inspiracją były niektóre dzieła Woo. Coś, co doskonale się sprawdzało w przełomowym obrazie science fiction rodzeństwa Wachowskich czy orientalnym kinie gangsterskim, w Mission: Impossible nie zdaje już egzaminu. Wierzcie lub nie, ale w recenzowanym filmie co czwarta, jeśli nie co trzecia scena jest [ukazana] w zwolnionym tempie – nawet w tych najgłupszych i najkrótszych ujęciach, które nie mają żadnego uzasadnienia dla stosowania bullet time’u — Ethan Hunt zaś chyba pozazdrościł tych wszystkich wygibasów Thomasa Andersona w wykonaniu Keanu Reevesa, że i sam co chwila dosłownie robi fikołki – a także uprawia wspinaczkę i inne akrobacje – na ekranie. Popisy kaskaderskie Cruise’a są widowiskowe, ale moim zdaniem to istny przerost formy nad treścią.

Uczynienie Mission: Impossible drugim Matriksem w kwestii widowiskowości (epickości?) nie byłoby jeszcze takie złe, gdyby nie doszło do rozmycia drugiej warstwy, z której zasłynął klasyk z 1996 roku: szpiegostwa. Ethan Hunt, prężący muskuły podczas wspinaczki bez zabezpieczeń na płaskiej ścianie w Wielkim Kanonie, musi przerwać urlop, gdyż los całego świata wisi na włosku: otóż pewien naukowiec stworzył śmiertelnie niebezpiecznego wirusa, nazywanego chimerą, którego – drobnoustroju – próbuje pozyskać nieobliczalny szaleniec. Terrorystą okazuje się nie byle kto, bo Sean Ambrose (Dougray Scott) – były agent IMF i dawny partner Hunta. W tym celu Ethan rekrutuje trzech ludzi, włącznie ze starym znajomym i sprawdzonym w (informatycznym) boju Lutherem Strickellem (Ving Rhames, Pulp Fiction). Jak sami widzicie, drugie Mission: Impossible bardziej przypomina epicki, współczesny epos o herosie chroniącym ludzkość, z motywem zemsty i romansu w tle, a nie trzymający w napięciu dreszczowiec podlany obfitym sosem hakowania komputerów, wojny dezinformacyjnej i zakulisowych roszad politycznych. Nawet wątek byłego szpiega IMF, który zszedł na przestępczą ścieżkę, nie został należycie wyeksploatowany – już pomijając to, że szaleństwo i obsesja Ambrose’a w interpretacji Scotta nie są zbytnio przekonujące, scenarzysta w ogóle się nie pokusił o klarowne wprowadzenie tej postaci, które by jasno ukazało jego wcześniejsze stosunki z Ethanem oraz początki służby w amerykańskiej agencji wywiadowczej.

mission impossible 2 recenzja filmuParamount Pictures @EMPIRE

Filmu nie ratują także przeróżne głupotki fabularne – scenariuszowi można zarzucić sporo niekonsekwencji i braku logiki w działaniach bohaterów – jak również kiepsko napisany wątek romansowy, ścieżka dźwiękowa oraz CGI. Muzyka Danny’ego Elfmana do poprzedniego filmu wpasowywała się w szpiegowskie klimaty oraz kameralność części pierwszej; Hans Zimmer postawił za to na ostry rock oraz „wzniosłe”, patetyczne chórki. A efekty specjalne i wizualne? Ja wiem, że film wyszedł 25 lat temu, ale komputerowo generowane rzeczy – jak samolot i chmury – wyglądają znacznie gorzej niż wirtualne wytwory w obrazie z roku 1996. (Dobrze, że w recenzowanym tytule nie ma za dużo CGI). Natomiast rzeczą najbardziej zabawną – obok nudnej relacji damsko-męskiej, zniechęcającej muzyki i odstraszających efektów – są… gołębie*. Już nawet nie chce mi się wysilać szarych komórek, by spróbować dostrzec w tym jakąkolwiek symbolikę; ale nawet jeśli John Woo miał coś konkretnego na myśli, chcąc wciągnąć widza w filozoficzne dysputy, to wyszło mu to jednak komicznie.

Tak pastwię się nad tym filmem; ale pytając już całkiem poważnie: czy M:i-2 może cokolwiek naprawdę [fajnego] zaoferować widzowi? Tak, jak najbardziej; bynajmniej nie spisuję tego dzieła na straty! Obraz Woo przede wszystkim broni się soczystą akcją. Mimo że na kilometr czuć i widać próbę naśladowania Matriksa, jest to próba całkiem udana: wszelkie wymiany ognia, wybuchy, pościgi, akrobacje i walki wręcz (na pięści) naprawdę cieszą oko, potrafiąc zachwycić i dziś – mi szczególnie do gustu przypadła konfrontacja w trzecim akcie, włącznie z pamiętną ucieczką na jednośladach, już po tym, jak Ethan skradł antidotum na wirusa chimery. Ponadto recenzowane dzieło nie raz potrafi zaskoczyć, wprowadzając suspens i liczne zwroty akcji – zarówno na początku, w środku, jak i na końcu filmu**. Ostatnim czynnikiem ratującym film przed najgorszą możliwą oceną jest poprawne aktorstwo u większości postaci, z czego główna rola, Hunt/Cruise, najjaśniej tu świeci.

mission impossible 2 recenzja filmuParamount Pictures @Amazon Prime Video

Mission: Impossible 2 to ciekawy, a zarazem trudny przypadek. Rozpatrując film w odniesieniu do całej 30-letniej serii kinowych blockbusterów z Tomem Cruise’em, odbiega on najbardziej od wszystkich pozostałych odsłon, gdyż Woo, zamiast na szpiegowską i dość przyziemną intrygę, postawił na soczystą i widowiskową, lecz momentami niepotrzebną i zbyt przesadzoną akcję. W zasadzie, gdyby nie postaci Ethana i Luthera, agencja IMF oraz motyw z zakładaniem i zdejmowaniem masek, nigdy bym nie pomyślał, że to sequel kultowego Mission: Impossible!

Długo się wahałem z oceną. Taka, a nie inna nota jest ostateczna, więc generalnie filmu nie rekomenduję — no, chyba że w ramach maratonu serii, by poznać kompletną historię najszybszego sprintera w szeregach IMF; o ile nie przeszkadza ci to, że Ethan Hunt przypomina tu bardziej Neo z proroctw Morfeusza albo Maksa Payne’a na sterydach. Film Woo warto też obejrzeć dla samej szalonej, nieskrępowanej akcji – na nic więcej jednak nie licz.


OCENA: 4.5 / 10


Mission: Impossible 2 oraz wszystkie pozostałe części z Ethanem Huntem od blisko tygodnia dostępne na Disney+.


*Nawet gołębie to efekt koszmarnego CGI – a jeśli były prawdziwe, to nieudolnie wklejone.

**Choć, trzeba przyznać, nawet tak kluczową i dobrze zapowiadają się scenę – kiedy Ambrose schwytał i torturował Hunta – Woo musiał spieprzyć. Zamiast pociągnąć jak najdłużej tę kwestię, film już musi przechodzić do następnej sekwencji zdarzeń.


Jak się podobał wpis? Kliknij na gwiazdkę, by ocenić!

Średnia ocen: 0 / 5. Łącznie oddanych głosów: 0

Ten wpis jeszcze nie ma oceny. Możesz być pierwszy!

By być na bieżąco z moimi wpisami, możesz mnie zaobserwować na poniższych social media. Dzięki z góry za wszelkie lajki, suby i followsy!

Rozumiem, że tekst był słaby… Co mógłbym poprawić?

Twoje propozycje/uwagi:

Powiązany wpis
Twój Vincent – recenzja
twój vincent recenzja

Gdyby miał okazję obejrzeć film o swojej twórczości i życiu, pewnie dałby sobie odciąć drugie ucho – byleby jeszcze bardziej Czytaj więcej

Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!
Udostępnij poprzez:

Zobacz także:

Comments are closed.