Śmierć Stana Lee pod koniec 2018 roku była ciosem dla wielu fanów komiksów Marvela; ale w tym samym roku mieli też oni powód do radosnego świętowania, a nawet dwa. Pierwszy raz po epickiej Wojnie bez Granic, a drugi przy kreskówkowym Spider-Manie… Masz coś do kreskówek!?
Człowiek Pająk na dużym i małym ekranie może nigdy nie wspinał się na wyżyny ekranizacji komiksowych, ale trudno też mówić w jego przypadku o bolesnych upadkach czy też powodzie do wstydu. Wywołujący dziś uśmieszek na twarzy serial animowany z lat 60., kultowy Spider-Man TAS, emitowany na Fox Kids na przełomie wieków, czy trylogia Sama Raimiego z Tobeyem Maguire’em dostarczały wielu emocji i pozytywnych wrażeń w swoich czasach. Ale dziś niekwestionowanym liderem wśród odtwórców najpopularniejszego superbohatera Marvel Comics jest Tom Holland, którego wersja Petera Parkera jest już wliczana do MCU. I kto by pomyślał, że tę pozycję mógł zachwiać… afrolatynoski nastolatek. Ale do rzeczy.
Tło fabularne Spider-Man: Into the Spider-Verse przypomina klasyczną historię Człowieka Pająka: mamy starszego nastolatka, który bywa nieogarnięty i nie do końca odnajduje się w nowej szkole, a supermoce nabywa przez ukąszenie zmutowanego pająka. Tyle że tytułowym herosem jest tutaj nie znany wszystkim Peter Parker, a Miles Morales – dziecko policjanta i pracownicy służby zdrowia, który wolny czas woli spędzać na włóczeniu się po mieście oraz malowaniu graffiti. To znaczy, sam Peter Parker też się pojawia i jest faktycznym Spider-Manem, ale zostaje pokonany przez Wilsona Fiska aka Kingpin. Przypadkowe oraz krótkie skrzyżowanie się dróg Moralesa i Parkera chwilę wcześniej powoduje, że ten pierwszy postanawia wykorzystać swoje nowe umiejętności, by ocalić świat przed potężnej postury gangsterem oraz jednocześnie pomścić stratę swojego idola, jakim był superbohater w niebiesko-czerwonym kostiumie.
Ale Miles nie jest sam. W walce z Kingpinem i jego sługusami, młodemu chłopakowi pomagają znana ciocia May oraz… inni Spider-Mani – którzy (co zresztą sugeruje podtytuł) trafili do świata Moralesa z alternatywnych rzeczywistości, a to dlatego, że Fisk majstrował przy maszynie otwierającej portale do innych wszechświatów. Dlatego oprócz “Dzieciaka Pająka”, w teamie superherosów znajdziemy Spider-Woman (Gwen Stacy), Człowieka Pająka z przedwojennych lat, wzorowanego na bohaterach Humphreya Bogarta, uczennicę Peni ze swym mechapająkiem, karykaturalną świnkę Spider-Ham (Peter Porker) oraz… kolejnego Petera B. Parkera, tyle że z innego uniwersum. Prócz oczywistości w postaci wieku czy koloru skóry, poszczególni bohaterowie różnią się zdolnościami, genezą stojącą za osobistą historią i motywami działań oraz charakterem. Różnorodność ludzi (i innych stworzeń) pająków to nie tylko ciekawostka dla mniej zorientowanych osób w temacie komiksów, że Spider-Man na przestrzeni dekad doczekał się wielu alternatywnych wcieleń, ale także pole do popisu przy easter eggach oraz żartach. A wierzcie mi, z ekranu i głośników niemal bez przerwy wylewa się humor w niemałych dawkach oraz sporo nawiązań i aluzji – nie tylko do innych dzieł z Pajączkiem zresztą – a najlepszy numer zostawiono na sam koniec, już po napisach.
Skompletowanie tak licznej pajęczej drużyny to również nośnik fabuły oraz pretekst do opowiedzenia o uczuciach, wartościach i generalnie życiowych sprawach. Wszystkich Spider-Manów, mimo pewnych różnic, łączą dwie rzeczy: utrata bliskiej osoby, która pchnęła ich do założenia maski superbohatera, oraz to, że pomimo nadludzkich sił nadal są oni zwykłymi ludźmi, którzy popełniają błędy. Natomiast ukazana w filmie różnorodność temperamentów ma pokazywać, że warto wznieść się ponad podziały, udowadniając, że przyjaźń i kooperacja są możliwe u tak odmiennych postaci… Mało wam? No to co powiecie też na wątek relacji rodzinnych, zwłaszcza ojciec — syn, oraz próbę ukazania antagonisty od ludzkiej strony, że on również potrafi kochać i tęsknić? Takie tematy plasują się pomiędzy humorystycznymi wstawkami, sprawiając, że Spider-Man Uniwersum nie jest zwykłą komedią przygodową – a już na pewno nie [jest] odpowiednią dla tych naprawdę najmłodszych. W produkcji nie brakuje poważniejszych dialogów, scen śmierci, a nawet przerażającego klimatu z niepokojącą muzyką. Zaś uczulonych na kanoniczne, lecz wyświechtane powiedzenie – że ”z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność” – uspokoję, że z filmu na szczęście nie bije też sztuczność i wymuszony patetyzm. Wszystko jest tu podane w taki sposób, by trafiało i do starszego dziecka, i do dorosłego. Tyczy się to nie tylko zresztą dramatyczno-obyczajowych fragmentów, ale i komediowych.
Tyle odnośnie treści. A co z formą? Tu może być problem dla niektórych, bo animacja recenzowanego filmu to mieszanka różnych stylistyk. Mamy tutaj oczywiście trójwymiarową grafikę komputerową, ale za to (czasem) wzbogaconą o elementy znane z komiksów – dymki, podzielone kadry, a nawet… fakturę nałożoną na cały obraz, która ma imitować druk na papierze w zbliżeniu przez lupę. Troje Spider-Manów również wyróżnia się na tle pozostałych postaci: Prosiak Pająk do bólu przypomina bohaterów tradycyjnie rysowanych kreskówek, Spider-Man Noir jest (i widzi świat) w czarno-białych barwach, a Peni Parker to dziewczynka żywcem wyjęta z chińskich bajek. Ale największy kłopot może sprawiać… rwanie animacji – co jest celowym zabiegiem twórców. Ja sam w 2017 roku, widząc pierwszy zwiastun, byłem sceptyczny co do tego pomysłu, ale ostatecznie mogę śmiało stwierdzić, że wcale mi nie przeszkadzał. Powiem więcej: cała warstwa wizualna to jeden z największych atutów filmu. Mnie urzekło zwłaszcza oświetlenie – zarówno pod kątem technicznym, bo dzięki niemu Nowy Jork wygląda fotorealistycznie, jak i artystycznym, oferując piękne widoki oraz podświadomie wpływając na uczucia widza.
Strona audialna filmu również nie zawodzi. Na soundtrack Into the Spider-Verse składają się muzyka w wykonaniu Daniela Pembertona oraz kilkanaście utworów licencjonowanych. Właściwie każdy kawałek jest tu dopasowany w sam raz do danej sceny, wzmacniając pozytywne bądź nie odczucia w czasie seansu. Dubbing (ten polski, w oryginale jeszcze nie oglądałem) też niczego sobie: sprawnie przetłumaczono żarty, a aktorzy radzą sobie dobrze w powierzonym im zadaniu; tylko nie mogłem się przyzwyczaić do rodzimego głosu pierwszego Petera Parkera (w tej roli Kamil Pruban), ale na szczęście jego postaci poświęcono mało czasu antenowego. A jak już jestem przy jednej wadzie, mogę też doliczyć do tego mój zawód odnośnie potraktowania po macoszemu Spider-Manów w wydaniu anime/noir/kreskówkowym – film skupia się przede wszystkim na pierwszej połowie pajęczego teamu, czyli Milesie, drugim Peterze Parkerze oraz Gwen, i ich relacjach między nimi. Choć po części rozumiem tę decyzję, bo film trwa dwie godziny bez kilku minut, więc trzeba było iść na pewne ustępstwa odnośnie fabuły i czołowych charakterów.
Spider-Man Uniwersum nie jest pierwszym przypadkiem wewnętrznego crossoveru w uniwersum Człowieka Pająka – podobny patent, polegający na spotkaniu kilku Spider-Manów z różnych czasoprzestrzeni w jednym miejscu, zastosowano w dwóch finalnych odcinkach serialu animowanego z lat dziewięćdziesiątych oraz w grze komputerowej o podtytule Shattered Dimensions. Jednak recenzowany film – tak samo dobry i interesujący jak wymienione przed chwilą inne przykłady – jest dziełem świeższym, jeśli nie na lata świeżym: potrafiącym dotrzeć do każdego, niezależnie od wieku, preferencji filmowych oraz sympatii do komiksów Marvela. Kinowy obraz z grudnia 2018 to dzieło uniwersalne, idealnie balansujące między humorem a powagą oraz niepozbawione zaskakujących plot twistów i widowiskowych scen akcji. Tytuł obowiązkowy dla fanów Pajączka, wielbicieli występów cameo Stana Lee oraz poszukiwaczy oryginalnych animacji.
OCENA: 9 / 10
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!