Gangsterzy, mięsiste przekleństwa i falliczno-kutasiarskie podteksty w piosence Madonny – czego chcieć więcej?
Ano, choćby lepszego poprowadzenia pewnych wątków. Ale o wadach Wściekłych Psów jeszcze porozmawiamy.
Reservoir Dogs zaczyna się w sumie niewinnie – niecały tuzin facetów w garniturach przy śniadaniu w knajpie próbuje interpretować teksty Królowej Popu, by w mig przejść na tematy polityczne i zastanawiać się nad sensem dawania napiwków. Już w pierwszych minutach filmu mamy więc do czynienia z tym, do czego nas przyzwyczaił Quentin Tarantino – (nie)banalnymi dialogami. I ojciec Django robi to cholernie dobrze, intrygując widza nawet najgłupszymi tekstami bohaterów. Z pomocą aktorów oczywiście.
A tych mamy całkiem wyborną śmietankę, choć sam film należy do tych z rodzaju kameralnych. Harvey Keitel (Larry Dimmick/Pan Biały), Tim Roth (Freddy Newandyke/Pan Pomarańczowy), Michael Madsen (Vic Vega/Pan Blond) czy sam Quentin Tarantino (Pan Brązowy) – wszyscy oni odwalają kawał świetnej roboty. Genialny jest zwłaszcza Steve Buscemi w roli cholerycznego Pana Różowego oraz Madsen jako psychopatyczny brat Vincenta Vegi – niczym szamański taniec tego drugiego w kałuży benzyny oraz krwi torturowanego policjanta, i to w akompaniamencie muzyki lat 70., to uczta dla duszy spragnionej audiowizualnego piękna.
Jednak w całym tym kotle tarantinowskim – wypełnionym po brzegi groteską, przydługimi rozmowami, brutalnymi scenami, oryginalną muzyką oraz montażem mieszającym w chronologii – trafił się nieświeży składnik, jakim jest fabuła. I nie twierdzę, że problemem jest historia – bo motyw z kłótnią gangsterów po nieudanym skoku na bank sam w sobie jest genialny – lecz sposób jej poprowadzenia. Moim zdaniem po prostu za szybko dowiadujemy się, kto jest kapusiem wśród przestępców. W chwili dekonspiracji ten czar tajemniczości pryska i od tego momentu film staje się mniej ciekawy.
Wściekłe Psy nie są produkcją doskonałą; jednak jak na pełnoprawny debiut scenariuszowo-reżyserski prezentują bardzo wysoki poziom oraz stanowią przedsmak tego, co później dostarczył genialny Pulp Fiction, który rozwija i udoskonala pomysły z recenzowanego teraz filmu. Reservoir Dogs z 1992 to łakomy kąsek dla fanów Tarantino, choć niewykorzystujący w pełni swojego potencjału.
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!