Patrzyli na mnie jak na głupka — no bo jak to tak można nie doceniać wyskoku Juliana i Roberta u Machulskiego!? A jednak, przez długi czas nie mogłem się przemóc do Vinci. Aż do wczoraj.
Być może moja – nie tyle niechęć, co bardziej… – słaba nota dla filmu po seansie wynikała z tego, że raczej tu się spodziewałem żartów jak z Kilera czy Superprodukcji: czyli humoru sytuacyjnego, a przy tym nieskrępowanego, momentami wręcz wulgarnego i seksualnego. Zamiast tego dostałem Vabank, tyle że na modłę XXI wieku, ze scenami nawet dramatycznymi, jak choćby z konającym mafioso w finałowym akcie. Na szczęście od mojej ostatniej styczności z (nomen omen) obrazem z 2004 roku minęło co najmniej dwanaście lat i teraz wiem, dlaczego tak dla wielu osób Vinci jest klasykiem, jeśli nie nawet kultowym filmem.
TVN @FDB
Juliusz Machulski umiejętnie prowadzi całą historię: zamiast od razu podać wszystko na tacy, wprost pod nos widza, dawkuje on faktami, stopniowo i powoli oraz szczątkowo i fragmentarycznie wprowadzając w fabułę. Widać to zwłaszcza w pierwszych 20 minutach filmu, kiedy współczesna, właściwa akcja (rok 2004) przeplatana jest czarno-białymi wstawkami retrospekcyjnymi, sięgającymi trzy lata wstecz. Mimo to, nie tylko bohaterowie filmu nie dowiadują się wszystkiego – o swoich przyjaciołach, wrogach, jak i o całej intrydze – od razu, ale i odbiorca dzieła czasem musi się sam domyśleć/domyślić, o co w tym wszystkim chodzi. Nie każdy tu bowiem jest tym, za kogo się podaje — i nawet pod sam koniec projekcji, kiedy wszystkie wątki się domykają, a tajemnice są wyjaśniane, człowiek ma niemałą zagwozdkę oraz może mieć problem ze zrozumieniem zawiłości fabuły.
Na atrakcyjność scenariusza składa się nie tylko ogólne umiejętne rozpisanie dalszych sekwencji (dawkowanie faktów i chronologia wraz z montażem), co również sam fakt mistyfikacji i złodziejsko-sensacyjnej intrygi. Oto Cuma (Robert Więckiewicz), fachowiec wśród złodziei antyków, wychodzi warunkowo z więzienia – lecz resocjalizacja nic nie wskórała, wręcz przeciwnie. Otrzymuje kolejne zlecenie, tym razem kradzieży słynnej Damy z łasiczką, wprost z Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Próbuje namówić swojego kumpla, Szerszenia (Borys Szyc) – który podczas ich ostatniej akcji uniknął wpadki, ale dochował też wierności, nie wsypując wspólnika – do udziału w “naprawdę ostatnim skoku (napadzie) w życiu”. Do zuchwałego przestępstwa zostają włączeni, wtajemniczeni także stary Hagen (Jan Machulski) i studentka Magda (Kamilla Baar) z krakowskiej ASP oraz Ślązak, były górnik cierpiący na prozopagnozję, Werbus (Jacek Król). Naprzeciw im wszystkim staje specjalna, nowo powołana komórka operacyjno-dochodzeniowa policji na czele z nieustępliwym komisarzem Wilkiem (Marcin Dorociński).
fot. Netflix
To właśnie wokół planowania całej akcji – oraz samej grabieży bezcennego (czy dla niektórych: drogocennego) dzieła sztuki – skoncentrowana jest fabuła Vinci. Przymiarki do nielegalnego zdobycia malowidła, a następnie już faktyczna kradzież naprawdę angażują intelektualnie i emocjonalnie, gdyż są one zmienne w czasie: początkowy plan z włamaniem do muzeum szybko przeradza się w zamysł, by zakosić obraz w czasie transportu pomiędzy galeriami, jednocześnie podrzucając wierną kopię, sporządzoną przez wspomnianych już Magdę i Hagena. Opracowywanie tej „zbrodni doskonałej” już samo w sobie jest ciekawe, ale reżyser niekiedy podwyższa tempo, bawiąc się w skromne cliffhangery oraz – już za to spektakularne, a nawet wybuchowe, oraz przyspieszające bicie serca – zwroty akcji.
Ostatnią rzeczą przekładającą się na sukces filmu – jeśli nie przewyższającą poprzednie, wyżej wymienione składniki – są sami bohaterowie. Talent aktorów to oczywiście jedno, ale wszystkie tutaj pierwszoplanowe (i większość drugoplanowych) postaci są dosyć przekonujące, a nawet… wzbudzające pewną sympatię. Duża w tym zasługa różnorodności charakterów, ich motywacji i historii, a i momentami też intelektu. Zderzenie tych odmiennych, różnych osobowości ma miejsce nie tylko na polu przeciwstawnych stron barykady głównego wątku (klasycznie: policjanci i złodzieje), co również wewnątrz poszczególnych podgrup (Cuma — Szerszeń; Wilk — Kudra; Magda — Hagen itd.). Mieszanie się i konfrontowanie tych odmiennych bohaterów, w przeróżnych konfiguracjach, stanowi siłę napędową filmu, w tym podstawę dla wielu zabawnych dialogów.
fot. Netflix
O atrakcyjności recenzowanej komedii złodziejskiej/kryminalnej Machulskiego świadczą także zdjęcia i plenery – cóż, naprawdę kocham i miło wspominam Kraków, więc ponowny seans Vinci był dla mnie jak sentymentalna podróż, podobnie jak przy Spisie Cudzołożnic – oraz nie najgorsza muzyka autorstwa Macieja Stanieckiego. Baty należą się za to za stronę realizacyjną i postprodukcyjną dźwięków, zwłaszcza dialogów – tak, to odwieczny problem polskich filmów, ale przy tym dziele kinowym naprawdę niekiedy trzeba się wsłuchiwać, i to nie jeden raz, często cofając pilotem, szczególnie w scenach, kiedy Cuma podsłuchuje Wilka i jego podwładnych dzięki pluskwie umieszczonej w policyjnym gabinecie. (Tu przywołam konkretny przykład: w czasie jednego z tych podsłuchów, mimo że są zakłócenia w radiowym odbiorze, to i tak muzyka w tle wciąż leci – Cuma tego nie słyszy, ale my, widzowie, jak najbardziej już tak, nie mogąc się skupić na słowach gliniarzy). Zastanawiałem się jeszcze, czy wątek romansowy był tu potrzebny, jednak nawet taki Vinci – nieprzeładowany wcale przesadnie adrenaliną – potrzebował spokojniejszych, trochę odbiegających od głównej fabuły momentów, by kluczowy pomysł [z kradzieżą] się nie wypalił, a odbiorcy nie byli przesyceni przygotowaniami do przechwycenia obrazu.
Trochę żałuję, że te kilkanaście lat temu, na samym starcie, skreśliłem ten film. Nie miał być to wcale nowy Kiler, ani tym bardziej Poranek Kojota czy E=mc2, lecz Vabank – którego dylogię naprawdę lubię – tyle że jeszcze większy, lepszy i bardziej przemyślany. Obecnie jednak, na przełomie lipca i sierpnia 2025, z większym doświadczeniem filmowym i recenzenckim, widzę w tym wszystkim wyjętą z kontekstu, niezależną od innych oraz samodzielnie broniącą się i pracującą na własny sukces komedię sensacyjną: komedię wcale niegłupią; a z sensacją jeszcze gęściejszą i smaczniejszą, w której połączono piękno klasycznej pracy włamywacza, sztuki złodziejskiej – wg staromodnej finezji, ze starannym planowaniem od zera – z nowymi technologiami oraz niezłą, widowiskową i głośną akcją, której nie powstydziliby się amerykańscy (czy szerzej, zachodni) filmowcy. Teraz już wiem, dlaczego Vinci to taki klasyk, wręcz kultowa pozycja w polskim kinie sensacyjno-gangsterskim.
fot. Player.pl
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!