Gliniarz z Beverly Hills: Axel F – recenzja

gliniarz z beverly hills axel f recenzja

„W Beverly Hills mnie kochają”, odpowiada tytułowy bohater zaraz przed wylotem z Detroit. Axela nie było blisko trzydzieści lat w słynnym mieście pod Los Angeles. I choć Murphy’emu oraz reszcie osób latka lecą, tak nikt tu się nie zestarzał.


Netflix w czerwcu intensywnie promował Axela F – nie, nie ikoniczny utwór Harolda Faltermeyera, lecz najnowszą, już czwartą odsłonę kultowej serii o komicznym, acz uroczym policjancie, który lubi wpadać w kłopoty. Trzy dekady – bo tyle minęło od Beverly Hills Cop III, który swą premierę miał w maju 1994 – to szmat czasu, który nie zawsze na dobre wychodzi wielkim powrotom wielkich dawnych marek. Taki Blade Runner 2049, będący sequelem legendarnego Łowcy Androidów, to może nie wyjątek potwierdzający regułę, ale na pewno jeden z nielicznych pozytywnych przykładów “żerowania na klasykach”. A jak jest z najnowszymi przygodami czarnoskórego gliny?

Już teaser oraz pełnoprawny trailer zwiastowały, że producenci będą grać na uczuciach nostalgii, ale dopiero seans gotowego filmu dobitnie to pokazał. Tak, już od pierwszych minut, wręcz sekund widać, jak twórcy włożyli wiele wysiłku, by fani oryginalnej trylogii wnet pokochali kontynuację od Netfliksa. Scena otwierająca recenzowany dziś film stanowi kalkę czołówki odsłony z roku 1984, tyle że osadzoną we współczesnym Detroit – podobnie moment, gdy Axel wjeżdża do tytułowego Beverly Hills, [który] również przywołuje skojarzenia z chwilą, kiedy główny bohater po raz pierwszy w swoim życiu zawitał do słonecznego miasta z palmami. Ponadto, w biurze obecnego naczelnika policji Detroit można na ścianie dostrzec fotografię śp. inspektora Todda, a bohater Eddiego nosi nie tylko swą zasłużoną czarno-szarą bluzę à la kamizelka, lecz nawet… okupuje to samo mieszkanie w swoim rodzinnym mieście i wynajmuje pokój w dokładnie tym samym hotelu w Beverly Hills, co czterdzieści lat temu!… Eeee…?? ŻE CO!?! Jak widać, producenci z Netfliksa naprawdę zaszaleli z fan serwisem! Wymienione przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej – co rusz w filmie można dostrzec bądź usłyszeć mniej lub bardziej oczywiste nawiązania do trylogii Beverly Hills Cop, a zwłaszcza części pierwszej. Takie smaczki poukrywane są w scenerii i kostiumach, dialogach i one-linerach oraz w pojedynczych czynach bohaterów i całych sekwencjach akcji.

Przyznaję się bez bicia, że zagrywka ekipy z wielkiego, czerwonego N kupiła mnie – fana klasyków filmowych z udziałem Eddiego. Jednak i bez tego “szantażu emocjonalnego” bawiłem się świetnie na seansie: film jest po prostu więcej niż poprawnie skonstruowany, tak na bazie scenariusza, jak i samym graniu, kończąc na montażu i ogólnie etapie postprodukcyjnym. W zasadzie niemal każda decyzja jest tu przemyślana, nie dostrzegłem też rażących uchybień jak karygodne błędy montażowe czy bijące w oczy niespójność wątków i brak logiki. Idealnie tu zbalansowano proporcje między szaloną akcją i cierpliwym dochodzeniem policyjnym oraz między komedią a bardziej obyczajowymi i dramatycznymi wątkami.

I tu przejdźmy do fabuły: o czym w ogóle jest Gliniarz z Beverly Hills: Axel F? Detroit, czasy współczesne. Detektyw Foley (Eddie Murphy), niedługo po kolejnej akcji policyjnej (i znów zakończonej spektakularnym pościgiem w środku miasta), odbiera telefon od swojego przyjaciela, Billy’ego Rosewooda (Judge Reinhold), który porzucił pracę w policji BH na rzecz własnego, prywatnego biura detektywistycznego. Eks-gliniarz informuje Axela, że jego córka Jane (Taylour Paige) – prawniczka, która wzięła na siebie obronę chłopaka oskarżonego o zamordowanie funkcjonariusza – wpadła w kłopoty, przekonując się na własnej skórze o prawdziwości i śmiertelnej powadze otrzymywanych pogróżek od nieznanych jej osób. Dla czarnoskórego gliny to nie tylko ponowna okazja odwiedzić Beverly Hills i starych przyjaciół czy rozwiązać zagadkę tajemniczego zabójstwa policjanta, ale przede wszystkim szansa na naprawienie relacji ze swoim dorosłym już dzieckiem.

Jak widać, scenarzyści Axela F nie tyle inspirowali się, co po prostu czerpali pełnymi garściami z poprzednich filmów! Co my tu mamy? — spójrzmy… Zdemolowane ulice w wyniku brawurowych działań Foleya? Są. Zabójstwo (bądź próba zabicia) policjanta, prowadzące do Beverly Hills? Jest. Motyw zemsty za wyrządzone krzywdy bliskim Axela? Jest. Niekonwencjonalne metody w czasie śledztwa, polegające na włamaniach czy blefowaniu? Są. Konflikt tytułowego bohatera z kalifornijską policją? Jest. Porwanie, przetrzymywanie zakładników? Jest. Finał całej sprawy w postaci intensywnej strzelaniny i festiwalu wybuchów? Jest! I tak dalej… Można by rzec, że twórcy odcięli kupony, idąc po linii najmniejszego oporu, jednak to kopiowanie i wklejanie zaowocowało naprawdę uroczą wycinanką, laurką. Zabieg był bardzo ryzykowny – a jednak się udał: pacjent przeżył! Duża w tym zasługa dwóch sprytnych zabiegów. I nie, nie mam na myśli samego faktu licznych nawiązań, mrugnięć okiem do fanów. ;)

Po pierwsze: humor. Podobnie jak poprzednie części, tak i tu radość i uciecha opierają się głównie na charyzmie i uroku Murphy’ego. 63-letni już aktor nie stracił nic a nic ze swojej ikry, nadal serwując widzom udane popisy, zwłaszcza we wkręcaniu swoich znajomych oraz próbach perswazji na obcych. Prócz sympatycznych wygłupów Axela oraz żartów sytuacyjnych, siła zabawności recenzowanego tytułu tkwi również w licznych dowcipach dotykających wszelako rozumianej kultury. Film nie boi się drwić z przemysłu filmowego (czy szerzej: masowej kultury) ani tym bardziej ze współczesnych problemów i zjawisk społecznych oraz postępu technologicznego i cywilizacyjnego. Ba, film Netfliksa potrafi śmiać się z samego siebie oraz dziedzictwa oryginalnej trylogii Gliniarza! Ja, będąc popkulturowym świrem, na seansie wielokrotnie się śmiałem (albo chociaż moje kąciki ust układały się w odpowiedni, pozytywny sposób).

Niezależnie jednak, czy mowa o autosatyrze i autoironii, czy lekkim naśmiewaniu się z politycznej poprawności, twórcy nie silą się na tanią prowokację. Żarty są na tyle wysublimowane, że pokazują pazura, jednocześnie zachowując umiar i stosowność. Jest tu tak naturalnie, że nie można oskarżyć autorów ani o płochliwość i strach przed krytyką, ani o zbytnią prostackość (którą zarzucałem niektórym scenkom w drugiej części Gliniarza…). W czasie seansu Axela F będą się wszyscy dobrze bawić – niezależnie od tego, jakie nastawienie mieli wobec premiery tego filmu oraz po której stronie barykady politycznej i światopoglądowej stoją. Każdy znajdzie tu coś dla siebie: i młody, i stary; i wzdychający za dawnymi latami fan oldschoolu, i krytyk wszelkiego archaicznego; i luzak otwarty na (nie)smaczny dowcip, i poważniejszy esteta wrażliwy na piękno.

Drugą mocną stroną filmu jest całkiem spójny scenariusz. W zasadzie wszystko tutaj jest poukładane i ma sens. Nie licząc tzw. fan serwisu i easter eggów, pod kątem treści fabularnej nie ma tu nieistotnych, zbędnych elementów – trzymając się złotej zasady strzelby Czechowa. Oczywiście nie przeszkodziło to scenarzystom w paru miejscach zabawić się widzem, serwując mu parę może nie najwybitniejszych, ale całkiem zjadliwych plot twistów, zwrotów akcji. Spójność całej historii umacnia wiarygodność bohaterów. Główne postaci – zwłaszcza te znane z poprzednich odsłon – są naturalne nie tylko w takim znaczeniu, że są wierne swoim wizerunkom utrwalonym 30-40 lat wcześniej, ale że po prostu są przekonujące w tym, co robią. Billy Rosewood, jako samotnik, wciąż ma swoje dziwactwa, w tym ciągoty do militarnych “zabawek”, John Taggart (John Ashton), wróciwszy z przedwczesnej emerytury i nadzorujący teraz całą policję w Beverly Hills, jest zrzędliwym i zmęczonym życiem dziadkiem, który ciągle stara się trzymać procedur i zachowywać ostrożność, Jane natomiast to ambitna i – owszem – silna kobieta, która jednak nadal nie przepracowała żalu spowodowanego odejściem rodziców z jej młodego życia. (Tu, swoją drogą, ciekawostka: scenarzyści zrewidowali wcześniejszy zamysł odnośnie potomstwa Axela – gdyż w anulowanym serialu z 2013 roku nasz glina miał syna, który również parał się pracą w policji). Z pierwszoplanowych bohaterów najgorzej wypada tylko główny przeciwnik Foleyów – ale seria Beverly Hills Cop zawsze miała problem z antagonistami. To nie dla nich bynajmniej oglądało się te filmy!

Postać Murphy’ego natomiast, jak już wspominałem wcześniej, to nadal ten sam niepokorny, niefrasobliwy funkcjonariusz, a jednocześnie przezabawny i wyluzowany śmieszek, który wbrew pozorom traktuje poważnie służbę prawu i jeszcze poważniej swoje przyjaźnie. Eddie Murphy w Axelu F musiał się jednak zmierzyć z rolą nie tylko komika gliniarza, ale również gliniarza-ojca. Dodanie wątku relacji córka — ojciec pozwoliło nie tylko uchronić twórców przed oskarżeniami o brak oryginalności w scenariuszu czy nieuzasadniony powrót marki Beverly Hills… do żywych, lecz także wzmocniło wydźwięk moralny i uwiarygodniło całą historię. No bo w końcu nawet taki luzak jak Axel – który się nie boi pracy w policji i zawsze wychodzi zwycięsko z kłopotów – nie jest tak nieskazitelny i krystalicznie czystym człowiekiem służącym za wzór do naśladowania. Jak w 1984 roku dla Foleya niewygodnym faktem z jego życia była kryminalna przeszłość, tak czterdzieści lat później jest to powoli rodzące się poczucie winy z powodu zaniedbania córki. Oczywiście chyba nie muszę mówić, że główny bohater ostatecznie czuje się zmotywowany, by naprawić błędy młodości, przechodząc tym samym moralną przemianę? – happy end nie powinien nikogo dziwić. Tak samo nie powinno dziwić, że nie jest to arcymistrzowski poziom dramatu, lecz ostatecznie przyjemnie się to wszystko ogląda i słucha. Zejście na poważniejsze tony pozwala widzowi zresztą się zresetować emocje, niejako oczyścić się po licznych fragmentach komediowych i sensacyjnych.

Skoro już tak się rozpisałem o filmie – i to głównie w samych superlatywach – to czy recenzowany Axel F posiada jakiekolwiek większe wady, które mogłyby naprawdę zniechęcić potencjalnych widzów? Niestety i takie przywary się znajdą. Pierwszym większym uchybieniem jest wulgarność; nie tyczy się to jednak humoru, lecz języka używanego przez bohaterów filmu. Podczas seansu aż roi się od kurew, pojebów i tak dalej – i to nawet w czasie prozaicznych czynności, tak wziętych z życia codziennego! I wiem, że Netflix jest uczciwy, przypisując tytuł do kategorii wiekowej 16+ – i tak samo wiem, że oryginalna trylogia nigdy nie była kierowana do dzieci – ale mimo wszystko nie oczekuję od Gliniarza z Beverly Hills, by ciągle słyszeć przekleństwa czy oglądać sporo krwi, której też więcej w porównaniu do poprzednich odsłon.

Drugim istotnym mankamentem są dwie, może trzy krótkie sceny w zwolnionym tempie. Ani to atrakcyjne, ani komukolwiek potrzebne – to nie początek lat dwutysięcznych, by zachwycać się efektem slo-mo. Za to trzecim dużym nieporozumieniem dla mnie jest brak charakterystycznego śmiechu Murphy’ego, który ubarwiał trzy poprzednie części Gliniarza – dobrze, że chociaż jego żarty są udane! (Kretyni!). No dobra, jeszcze jeden przytyk z mojej strony – taki trochę na siłę (żeby nie było, że nie ostrzegałem). Otóż detektyw Bobby (J. Gordon-Levitt), wypominający Foleyowi jego dawne ekscesy w Beverly Hills, wymienia m.in. rok 1987 – zamiast prawidłowego 1986, gdyż akcja BH Cop II ma miejsce tak naprawdę dwa lata po wydarzeniach z oryginalnej odsłony filmowej. Cóż, najwyraźniej obecni twórcy sugerowali się (błędnie) datą kinowej premiery sequela…

Kończąc ten tekst, chciałem z całego serca podziękować J. Bruckheimerowi i Eddiemu Murphy’emu, że nie tylko zgodzili się na przywrócenie AXELA do żywych, ale i że dobrali odpowiedni zespół do pracy nad tym filmem oraz sprawowali nad wszystkim osobistą pieczę. Dzięki temu powstał dobry, naprawdę solidny film rozrywkowy, nie gorszy od większości wysokobudżetowych komedii akcji przeznaczonych do dystrybucji kinowej, z głośnymi kampaniami reklamowymi i jeszcze głośniejszymi nazwiskami. Ale Gliniarz z Beverly Hills: Axel F to przede wszystkim kontynuacja niemal idealna, potrafiąca zadowolić fana lat osiemdziesiątych i trafiająca bez problemu do współczesnego, młodego widza, który nie wychowywał się na komediach z Eddiem Murphym. Chciałbym więcej takich powrotów klasyków. Zasłużone siedem z OGROMNYM plusem.

OCENA: 7.7 / 10

Jak się podobał wpis? Kliknij na gwiazdkę, by ocenić!

Średnia ocen: 0 / 5. Łącznie oddanych głosów: 0

Ten wpis jeszcze nie ma oceny. Możesz być pierwszy!

By być na bieżąco z moimi wpisami, możesz mnie zaobserwować na poniższych social media. Dzięki z góry za wszelkie lajki, suby i followsy!

Rozumiem, że tekst był słaby… Co mógłbym poprawić?

Twoje propozycje/uwagi:

Powiązany wpis
Twój Vincent – recenzja
twój vincent recenzja

Gdyby miał okazję obejrzeć film o swojej twórczości i życiu, pewnie dałby sobie odciąć drugie ucho – byleby jeszcze bardziej Czytaj więcej

Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!
Udostępnij poprzez:

Zobacz także:

Comments are closed.