Niebezpieczna gra szaleńca? Chory eksperyment socjologiczny? Czy może tylko realistyczny do bólu sen?
Zadawała pytanie niejedna osoba. Nie jedna z pięćdziesięciu. Połowa setki obcych sobie ludzi budzi się nagle w ciemnym pomieszczeniu, rozmieszczona w tytułowe kółko wokół tajemniczej, czarnej kuli. Widać, że Aaron Hann i Mario Miscione, reżyserzy omawianego Circle (nie mylić z The Circle. Krąg J. Ponsoldta), nie bawią się w próbę wytłumaczenia genezy losów protagonistów i od razu rzucają widza w sam środek akcji, każąc mu samodzielnie – czy może wraz z bohaterami filmu – wyjaśnić, jak doszło do całej sytuacji i na czym w ogóle polega śmiertelna gra.
Gra, w której paradoksalnie przeciwnikiem jest inny współwięzień. Porwani ludzie z czasem odkrywają, że biorą udział we wspólnym głosowaniu, które, w kilkuminutowych odstępach, eliminuje kolejną osobę – nie ma też możliwości ucieczki, która kończy się natychmiastowym zgonem. Do problemu bycia uwięzionym i braku perspektyw na przyszłość dochodzą więc dylematy, kogo należy uznać za najsłabsze ogniwo, a kto zasługuje na jak najdłuższe pozostanie przy życiu i potencjalne wyjście na wolność.
I tu dochodzimy do chyba największej zalety filmu, ukrytej pod płaszczykiem horroru i tajemnicy. Żyjący jeszcze współuczestnicy eliminacji nie tylko zastanawiają się, jakie są dokładnie zasady oraz cel gry i czy w ogóle ktoś wyjdzie z niej żywy, ale również dyskutują nad tym, kogo powinno się poświęcić, a komu dać szansę na przeżycie. Pięćdziesiątka ludzi składa się z osób o różnym kolorze skóry, statusie społecznym i majątkowym oraz światopoglądzie, stanowiąc istną mieszankę etniczno-kulturową. Rozwój akcji zdradza, że nawet w wyniku śmiertelnego niebezpieczeństwa wychodzą na jaw dyskryminacja i uprzedzenia, w tym rasizm i homofobia, nierówności społeczne, klasizm czy wojujący ateizm/fanatyzm religijny. Tym samym film zahacza o aspekt socjologiczny oraz wymusza dyskusje nad sensem egzystencji i wartościowaniem życia ludzkiego.
Reżyserski duet na pewno należy też pochwalić za sprawne trzymanie napięcia oraz ogólny poziom wykonania przy minimalizmie produkcyjnym. Tego samego nie mogę powiedzieć o aktorach. Choć trudno tu wskazać wiodącą rolę, a pomimo obsadzenia nieznanych nazwisk nie czuć wcale tandety i mizerności, to jednak sporo aktorów zagrało średnio, nie zawsze będąc przekonującymi w swoich rolach. (Przy czym nie wynika to ze scenariusza i logiki wątków, bo to inna sprawa i od tego rodzaju filmów nie oczekuję raczej realizmu). Zakończenie również, choć przyozdobione w jedne, a nawet dwa drobne plot twisty, nie satysfakcjonuje i nie wbija w fotel. Na efekt ”WOW, ale czy to naprawdę… ??” widz raczej nie ma co liczyć.
Circle z 2015 roku to skromny, ale całkiem udany i pozytywnie zaskakujący projekt filmowy, nawiązujący do takiego klasyka jak 22-letni już Cube czy wyeksploatowanej do bólu serii Piła – z tą różnicą, że miejscem akcji jest naprawdę jedno, nieduże pomieszczenie. Gdyby nie finał historii, film Miscione i Hanna znalazłby się w czołówce tego rodzaju produkcji. Ale to i tak ciekawy eksperyment, któremu warto się przyjrzeć.
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!