Park rozrywki, pomimo wymarcia, nadal pozostaje wesołym miasteczkiem oraz do dziś potrafi zapewnić świetną zabawę. Podobnie jak film Rubena Fleischera sprzed ponad 10 lat.
Zombieland nie jest pierwszą komedią z żywymi trupami w roli głównej, ale na pewno pierwszą, która robi to dobrze. Tajemnicza epidemia powoduje, że ludzie z całego świata (a przynajmniej USA) zamieniają się w bezmyślne zombi. Tylko garstce ludzi udaje się uniknąć zakażenia, do którego dochodzi poprzez ugryzienie truposzy. Jednym z ocalałych jest młody chłopak Columbus (Jesse Eisenberg, The Social Network), próbujący wrócić do rodzinnych stron, z nadzieją na zobaczenie swoich bliskich. Po drodze spotyka niesfornego mężczyznę w sile wieku, o przydomku Tallahassee (Woody Harrelson, Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri), co staje się początkiem ich wspólnych kłopotów, jak i wielkiej przyjaźni.
To właśnie ten duet i jego perypetie stanowią esencję recenzowanego filmu. Niezgodność charakterów oraz wzajemne przekomarzanie się są może nie tyle śmiechogenne, co na pewno przeurocze oraz niewątpliwie u nie jednego (nowego) widza wywołają uśmieszek na twarzy. Humor bowiem nie jest skondensowany i nie jest tu podany na siłę – żarty bywają subtelne i są serwowane głównie w dialogach bądź monologach; choć fani niedorzecznych dowcipów też powinni znaleźć coś dla siebie (zwłaszcza przy scenie z fortepianem oraz końcowym epizodzie Billa Murraya). Śmieszności nie umniejsza także pojawienie się dwóch innych bohaterów, a dokładniej bohaterek, czyli zdystansowanej Wichity (Emma Stone, Nieracjonalny Mężczyzna) oraz nieustraszonej, jak na młodą nastolatkę, Little Rock (Abigail Breslin, Znaki).
Skromnie zostali potraktowani również nieumarli. Poza czołówką i epilogiem, za dużo ich nie uświadczymy – i w sumie… nie jest to (wielką) wadą. Co prawda, z początku trochę mi to przeszkadzało, zwłaszcza w I połowie 2012, kiedy po raz pierwszy oglądałem film, bo spodziewałem się głupkowatej, absurdalnej i sprośnej komedyjki pełnej flaków, przekleństw i innych obrzydliwych rzeczy. Jednak jak już wspominałem, siła Zombielandu tkwi w relacjach między bohaterami, a nie ich interakcji z zombiakami. Co więcej, pomimo bycia komedią, sam tytuł stawia też na całkiem nostalgiczne i (śmiertelnie) poważne tematy – stosunek między humorem i powagą został dość dobrze wyważony, dzięki czemu groteska nie uwiera tutaj przesadnie. Jest to więc inny rodzaj komedii niż np. Martwica Mózgu, gdzie film do końca stara się być poważny, lecz absurd goniący tam absurd podczas konfrontacji z zombi powoduje, że całe to zrównoważenie zanika. Zombieland natomiast nie wstydzi się swojej dualistycznej natury, przy czym scen z żywymi trupami nie traktuje poważnie – jednak bez popadania w drugą skrajność, czyli nie przesadzając z obrzydliwymi widokami czy obleśnym humorem.
Czy to by znaczyło, że film z Harrelsonem i Stone jest bez skazy? Niestety nie. Mnie szczególnie przeszkadzał sposób narracji – ale nie mam tu na myśli monologów Columbusa zza kadru, wprowadzających w świat filmu, bo to jedna z mocniejszych i zabawniejszych stron produkcji. Miałem wrażenie, że reżyser nie do końca wiedział, czy chce zrobić kolejną parodię zombie movies, jakich wiele, czy może semikomediowe, ale całkiem ambitne kino postapokaliptyczne. Również nie wszystkie żarty trafiły w mój gust, nie zgrały się z moim poczuciem humoru. Te wątpliwości podczas seansu odczuwałem zwłaszcza w I akcie; ale na szczęście, wraz z rozwojem fabuły, sam film – oraz jego bohaterowie – rozkręca się, serwując nam coraz lepsze dialogi i żarty sytuacyjne. Sama akcja też, z minuty na minutę, zaczyna nabierać coraz większego tempa, by ostatecznie przerodzić się w wielką batalię z nieumarłymi, gdzie to w tytułowym lunaparku już trup (he, he!) ściele się gęsto.
Podsumowując: Zombieland to skromne realizacyjnie, ale całkiem udane kino komediowe. Skromne, bo mało tu zombi, niczym w The Walking Dead; a udane, bo nawet po dekadzie fajnie się to wszystko ogląda. Jeżeli tylko przetrawisz pierwsze minuty filmu, to już do końca będziesz dobrze się bawić. Niezależnie, czy oczekujesz horroru komediowego z humorem dla geeków, czy czarnej komedii zahaczającej o dramat, czy akcyjniaka z (żywymi) trupami w roli głównej – każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dlatego wielka szkoda, że film trwa ledwie półtorej godziny, bo jednak chciałoby się więcej.
Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!