MISSION: IMPOSSIBLE Fallout – recenzja nadchodzących opadów. Radioaktywnych

Burza nadchodzi, zapowiada jeden z bohaterów. Ale ciemne chmury z błyskawicami to coś więcej niż piorunująco widowiskowe zjawisko pogodowe, lecz zła wróżba: to alegoryczna przypowieść o sztormie, który zaleje i wyziębi serca głównych bohaterów, oraz o potopie mającym pochłonąć wiele istnień ludzkich.


Ale na razie zejdźmy na ziemię. Podtytułowy opad radioaktywny odnosi się do m.in. nowego zagrożenia atomowego: mocarstwo stojące na straży globalnego pokoju, Stany Zjednoczone Ameryki, dowiaduje się o planach zakupu trzech rosyjskich rdzeni plutonowych przez tzw. Apostołów – rozproszoną grupę eksczłonków rozbitego dwa lata wcześniej Syndykatu prowadzonego przez Solomona Lane’a (Sean Harris). Oczywiście tym, który udaremni transakcję i przejmie promieniotwórczy ładunek, jest IMF (Impossible Missions Force) – a konkretniej Ethan Hunt (Tom Cruise) ze swą drużyną. Agent-sprinter i jego ludzie jednak się kompromitują (który to już raz?) – tracąc cenny ładunek, zyskując za to parę kulek prosto w ciało – przez co od teraz są obiektem bezpośredniego nadzoru CIA pod postacią agenta Augusta Walkera (Henry Cavill). A okazja do przetestowania tej symbiotycznej wręcz więzi na linii IMF — CIA nadarza się całkiem szybko, gdyż w Paryżu ponoć przebywa John Lark, rzekomy przywódca Apostołów. Na aresztowanie nieuchwytnego dotąd przestępcy nasi tajniacy mają niecałe 24 godziny, a ma im pośrednio w tym pomóc niejaka Biała Wdowa, zagadkowa filantropka i mecenaska sztuki (Vanessa Kirby).

mission impossible fallout recenzjaParamount Pictures @Netflix

Pierwsze jednogłośne brawa w wyniku (ko)laudacji należą się za scenariusz: historia przedstawiona w filmie jest bardzo dojrzała, wręcz mroczna, a do tego całkiem przekonująca. To, z czego zasłynęła seria Mission: Impossible – czyli atmosfera niepokoju pełna napięcia, niejednowymiarowe i budzące z początku wątpliwości postaci, suspensy i nieoczekiwane zwroty akcji oraz szpiegowskie intrygi, z przebierankami i zakładaniem masek na czele – ma miejsce oczywiście i tutaj. Ale Fallout dokłada tu wątek koniecznej z obowiązku, lecz niechcianej przez obie strony współpracy centralnej agencji wywiadu USA z tajną komórką od zadań niewykonalnych. Zaangażowany i wierzący w misję, ale zarazem nadwyrężający zaufanie przełożonych Hunt zderza się z charyzmatycznym i potężnym (nie tylko wzrostem), a przy tym sarkastycznym i budzącym wątpliwości moralne zabójcą-profesjonalistą Walkerem. Starcie tych dwóch to zarówno sensoryczna (wizualna), jak i intelektualna uczta dla widza: sensoryczna, gdyż jest miła dla oka (później Hunt i Walker faktycznie biją się między sobą) — a intelektualna, bo panowie sobie dogryzają, co w sposób naturalny (i nieburzący mrocznego klimatu) wprowadza trochę humoru do filmu. Słowem: w końcu nic osobistego, ani nic patriotycznego czy patetycznego – owe starcie gigantów to czysta, męska i nieskrępowana konkurencja pełna testosteronu. Tego mi bardzo brakowało w poprzednich odsłonach omawianego cyklu.

Drugim mega wyróżniającym się wyznacznikiem recenzowanego filmu są zdjęcia. Nie skłamię, jeśli powiem, iż to najładniej nakręcone Mission: Impossible ze wszystkich, przebijające również kultowy oryginał. Soczyste sceny akcji – z pościgami, wybuchami, sprintami, strzelaninami oraz walkami na pięści – zdradzają zdolności choreograficzne, wręcz piruetowe operatorów kamery oraz kunszt i wyczucie czasu montażysty. W kontekście zdjęć moją uwagę zwróciła szczególnie gra światłem: jak już pisałem wcześniej, ta część jeszcze bardziej spoważniała niż poprzednia i jest, jak nigdy dotąd [w serii], złowieszcza, dlatego też twórcy zadbali o chłodniejsze, stonowane barwy oraz ogólnie ciemne sceny. Nieraz postaci dosłownie wyłaniają się z mroku, a silny kontrast między bielą i czernią dostrzec można zwłaszcza na telewizorach obsługujących HDR. Dodam jeszcze, że kulminacyjna scena M:I Fallout – gonitwa dwóch śmigłowców – została nakręcona kamerami IMAX, przez co widzimy więcej szczegółów (dzięki większej rozdzielczości), a obraz jest czysty, przejrzysty i klarowny. Gdyby reszta filmu była zarejestrowana tym sprzętem, wrażenia z seansu byłyby jeszcze lepsze, mocniejsze, a moja ocena dla tego dzieła by wzrosła.

mission impossible fallout recenzjaParamount Pictures @Google Play

Elementem dopełniającym i współgrającym z warstwą wizualną jest ścieżka dźwiękowa. Danny Elfman wykonał kawał dobrej roboty, tworząc ścieżkę dźwiękową do pierwszego Mission: Impossible, ale w tej kwestii przebił go Michael Giacchino, który skomponował muzykę na potrzeby trzeciej i czwartej części filmu. Soundtrack w Rogue Nation za to nie utkwił mi specjalnie w pamięci, był wręcz obojętny – dlatego o nim w ogóle nie wspominałem w recenzji – a za który odpowiadał Joe Kraemer. Być może dlatego przy M:I Fallout zastąpił go Lorne Balfe. Aranżacja muzyczna w jego wykonaniu bywa i mroczna, zwiastująca coś niepokojącego, i podniosła, ale w nowoczesnym i zjadliwym wydaniu. Można w niej wyczuć również lekką nutę sentymentalności i nostalgii. Nic dziwnego; choćby dlatego, że w filmowej powieści wraca kilku starych bohaterów. Prócz oczywiście Luthera (Ving Rhames) i Benjiego (Simon Pegg), jest także m.in. Alan Hunley (Alec Baldwin) – który tym razem pełni funkcję sekretarza IMF – czy Ilsa Faust (Rebecca Ferguson), do niedawna podwójna agentka, która ostatnio stała się bliska Ethanowi. Innych nieoczekiwanych „powrotów” jest więcej, ale nie będę wam psuć zabawy i efektu zaskoczenia.

Ostatnimi aspektami scalającymi wszystkie wymienione dotąd mocne strony filmu są aktorstwo oraz konstrukcja tego dzieła kinowego. Podobnie jak Rogue Nation, i Fallout zaczyna się szybko i trwa tak dalej, do samego końca, niekiedy tylko zwalniając na potrzeby dramatycznych tonów i szpiegowskich, w staroszkolnym stylu, sekwencji. McQuarrie jednak naprawia swój błąd z poprzedniego filmu, tym razem celowo zwlekając z odkryciem tożsamości głównego antagonisty. Ponadto należy docenić za sceny „wyprzedzające przyszłość” – tj. ujęcia prezentujące urzeczywistnione (ale nadal tylko w głowie) plany głównych bohaterów. (A to, jaki ostatecznie będzie ich przebieg, jest już inną kwestią). A co do aktorów, to oczywiście wszyscy dają radę, włącznie z Tomem Cruise’em, przy czym Cavill ze swoją postacią jeszcze bardziej wzmacnia walory całej obsady. Może i August Walker jest prosty, a przy tym nieskomplikowany, ale swoją charyzmą, ciętym językiem oraz niewerbalną grą aktorską w postaci mimiki i spojrzeń oczami przebija pozostałych, a w kontekście głównego bohatera uatrakcyjnia status i pozycję Ethana. Hunt po prostu potrzebował godnego sobie rywala – nie wroga, ale nie też kumpla, przyjaciela, który by go (po)klepał po plecach, lecz trudnego partnera i konkurenta w swoim zespole. Walker robi tu za swego rodzaju dopplera (Doppelgänger), poltergeista – „sobowtóra” Ethana H., jego złego brata bliźniaka – i w tej roli, w ramach posady antybohatera, sprawdza się świetnie.

mission impossible fallout recenzjaParamount Pictures @Amazon Prime Video

Szósta część Mission: Impossible wysoko podnosi poprzeczkę – tak w serii o Ethanie Huncie, jak i w gatunku poważniejszego kina rozrywkowego roku 2018, jeśli nie XXI wieku. Christopher McQuarrie z jednej strony pamięta o korzeniach tej filmowej franczyzy* i dotychczasowych wydarzeniach mających miejsce w pozostałych odsłonach – a z drugiej redefiniuje wizerunek IMF, kreśląc historię o najszybszym agencie świata na swój unikalny sposób oraz cementując nowo wybrany styl fikcyjnego uniwersum, ściśle trzymając się wytyczonego przez siebie kierunku**. M:I Fallout to bardzo dobre kino szpiegowskie i jeszcze lepszy film akcji. Jeśli nie przekonuje was trudna zażyłość Hunta z Walkerem, przebijająca stosunki protagonisty z Phelpsem czy Kriegerem w części pierwszej, ani też scena z niebezpiecznym pościgiem w powietrzu***, dorównująca włamaniu [się] do terminala CIA czy wspinaczce po wieżowcu Burj Khalifa, to ja nie wiem, co może zmienić wasze zdanie!


OCENA: 9− / 10


Mission: Impossible – Fallout oraz wszystkie pozostałe części z Ethanem Huntem od blisko czterech tygodni dostępne są na Disney+.


*Tak, czołówka ponownie w klasycznym, serialowym stylu…

**W poprzedniej części ci dobrzy dawali do zrozumienia, że nie wykluczają wcale najgorszego. I faktycznie, M:I Fallout jeszcze bardziej niż Rogue Nation kreśli katastroficzną, apokaliptyczną wizję najbliższej przyszłości.

***Tom Cruise w ramach przygotowań do tej sceny naprawdę odbył szkolenie z pilotowania śmigłowcem, autentycznie sterując helikopterem w czasie kręcenia ujęć!


Jak się podobał wpis? Kliknij na gwiazdkę, by ocenić!

Średnia ocen: 0 / 5. Łącznie oddanych głosów: 0

Ten wpis jeszcze nie ma oceny. Możesz być pierwszy!

By być na bieżąco z moimi wpisami, możesz mnie zaobserwować na poniższych social media. Dzięki z góry za wszelkie lajki, suby i followsy!

Rozumiem, że tekst był słaby… Co mógłbym poprawić?

Twoje propozycje/uwagi:

Powiązany wpis
Twój Vincent – recenzja
twój vincent recenzja

Gdyby miał okazję obejrzeć film o swojej twórczości i życiu, pewnie dałby sobie odciąć drugie ucho – byleby jeszcze bardziej Czytaj więcej

Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!
Udostępnij poprzez:

Zobacz także:

Comments are closed.