Jedno wielkie K – podsumowanie wyborów parlamentarnych i ocena ich wpływu na najbliższe lata

Konfederacja, Koalicja – jedna i druga; Kaczyński, Kurski, Kukiz, Kosiniak-Kamysz, Kidawa-Błońska. Do tego konstytucja, kupowanie głosów, kompromisy, kompromitacje, klęski. I oczywiście wulgaryzmy na K.


Jak widać, ostatnie wybory niejedno mają imię i wywołują jeszcze większe emocje niż te z roku 2015. Ale na sam początek rzućmy okiem na kilka faktów. W Sejmie Prawo i Sprawiedliwość zdobywa większość, a frekwencja wyborcza wyniosła 61,74% – obie te rzeczy przewidziałem w majowym komentarzu po tegorocznych eurowyborach. Pozwolę sobie i teraz założyć podobną wizję, antycypując, że za ponad pół roku przy urnach stanie ok. 66% Polaków uprawnionych do głosowania – co stanowiłoby wynik zbliżony do frekwencji wyborów prezydenckich sprzed blisko 25 lat, ze słynnym pojedynkiem Wałęsa — Kwaśniewski.

Ale co oznaczają powyższe liczby? PiS do Sejmu uzyskał 235 mandatów, co gwarantuje mu już samodzielność w rządzeniu, ale nie daje tzw. większości konstytucyjnej – zmiana ustawy zasadniczej więc nam nie grozi. Jednak co ciekawe, partia Kaczyńskiego wprowadza teraz do pierwszej izby parlamentu tyle samo osób, co cztery lata temu – tyle że z silniejszym poparciem społecznym, gdyż w skali bezwzględnej PiS zdobył teraz o blisko 2,5 miliona więcej głosów niż w 2015 roku (wzrost poparcia z 37,58 do 43,59 procent). Każdy zgodnie przyzna, że jednym z silniejszych motywatorów, jeśli nie najsilniejszym, wśród zwolenników Prawa i Sprawiedliwości – a nawet młodszych oraz niezdecydowanych wyborców – była polityka socjalna rządu Szydło i Morawieckiego oraz faworyzowanie partii rządzącej przez media publiczne, zwłaszcza TVP.

TVN24

TVN24

Zmienił się za to rozkład sił opozycyjnych: antypisowski obóz nie jest już programowym monolitem, a stanowi pluralistyczną mieszankę różnych opcji politycznych. Zwycięskich opcji politycznych, dodajmy. Partie lewicowe wracają do ogólnopolskiej polityki krajowej po czterech latach, Kukizʼ15, pomimo wpadek i waśni znaczących działaczy, razem z ostrożnym teraz światopoglądowo PSL-em zagwarantował sobie kilka miejsc w sejmie, a Konfederacja z Korwinem i Braunem na czele spełniła sny narodowców i sympatyków nowej prawicy o współrządzeniu Polską. Pomogła w tym na pewno mobilizacja tych ostatnich*, którzy “podkradli” trochę głosów PiS-owi, ale i optymalny, a przy tym rozsądniejszy podział komitetów wyborczych – stanowiący złoty środek między startem pojedynczych partii** w 2015 roku a szerokimi blokami koalicyjnymi w maju tego roku. Tak więc po raz kolejny nie merytoryka stała za wyborami, zaś punktowanie przywar PiS-u czy licytowanie się między kandydatami o to, kto da więcej [Polakom], nie pomogło politykom opozycji i nie uczyniło ich wiarygodnymi. Za względnym sukcesem antypisowskiego bloku stały tylko przemyślane decyzje polityczne odnośnie dobierania się w komitety i układania list wyborczych.

Jedynym przegranym tych wyborów jest więc Platform Obywatelska. I można by tu oczywiście zrzucić winę na niewygodne wpadki, takie jak słowa Wałęsy nt. śp. starszego Morawieckiego, czy proporcjonalną metodę podziałów mandatów wg d’Hondta, o której pisałem w akcji #NieNaJedynki. Prawda jednak wygląda inaczej i jest bolesna dla polityków Platformy; bo kampania wyborcza tej partii i zaprzyjaźnionej .Nowoczesnej była miałka, a sami kandydaci Koalicji Obywatelskiej, po raz kolejny, nie potrafili skutecznie przekonać centrolewicową (w tym także niezdecydowaną) część wyborców. I, jak mówią anonimowo politycy PO, już teraz zbierają się czarne chmury nad Schetyną, co też niejako przewidziałem ponad cztery miesiące temu. Niezależnie jednak, czy Grzegorz Schetyna pożegna się ze stanowiskiem przewodniczącego [partii] dopiero w styczniu, czy już na dniach, to jego następcą zostanie prawdopodobnie albo Borys Budka, albo Małgorzata Kidawa-Błońska, w której widziano potencjalną przyszłą premier.

Wracając jeszcze do wygranej PiS-u, bardzo duży udział partii Kaczyńskiego w Sejmie (ponad 260 posłów) nie przyczyniłby się, paradoksalnie, do natychmiastowych zmian w Polsce. Prawo i Sprawiedliwość, przekonane o silnym mandacie społecznym, chełpiłoby się przez jakiś czas w swoim sukcesie, dopiero na krótki czas przed wyborami prezydenckimi ekspresowo wprowadzając w życie reformy systemu prawnego i medialnego, a zwłaszcza dot. polityki socjalnej. Jednak liczba 235 mandatów w izbie niższej parlamentu – choć taka sama jak cztery lata temu – w świetle obecnej opozycji oraz nadchodzącej, nie mniej istotnej kampanii wyborczej 2020 spowoduje, że nowy rząd wraz z działaczami PiS-u zmobilizuje siły, by wzmocnić swoje poparcie. Lub chociaż zniechęcić niezdecydowanych do głosowania na ludzi z PO, Lewicy czy Konfederacji.

Ale agresywną politykę PiS-u przy ekspresowym wprowadzaniu ustaw zahamuje, choćby w minimalnym stopniu, podział mandatów w Senacie. Tutaj dotychczasowa opozycja zdobywa większość: Koalicja Obywatelska wraz PSL-em i Lewicą będzie miała 48 senatorów – tyle samo co PiS, ale pozostałe cztery miejsca [w Senacie] to nazwiska kandydatów niezależnych, którym bliżej do innych ugrupowań, niż do rządzącej partii. I również tutaj, jak przy wyborze posłów, zdały egzamin negocjacje między politykami opozycji. Bowiem w większości okręgów lista wyborcza senatorów składała się z trzech kandydatów: jednego od PiS-u, drugiego będącego lokalnym, niezależnym działaczem, oraz trzeciego reprezentowanego przez KO, Lewicę bądź PSL. Taki zabieg zapobiegł rozproszeniu głosów wśród zwolenników opozycji, gdyż, w ramach słynnych JOW-ów, z jednego okręgu przechodzi tylko jeden kandydat do Senatu (z największą liczbą głosów).

fot. Wojciech Olkunik (PAP)

fot. Wojciech Olkunik (PAP)

Wyniki wyborów z 13 października oznaczają nie tylko osłabienie monopolu PiS-u czy nasilające się podziały społeczne (co już teraz widać po komentarzach typu ”Polacy sprzedali się za 500 zł”). Dają one również podstawy do wyobrażenia na temat wiosny i lata przyszłego roku. Zachwiana pozycja Prawa i Sprawiedliwości może sprawić, że partia ta w najbliższych wyborach prezydenckich wytoczy swoje najcięższe działa – wystawiając samego Jarosława Kaczyńskiego do wyścigu o fotel prezydenta kraju. Kaczyński, choć niepozbawiony elektoratu negatywnego, posiada przede wszystkim wierny sobie, żelazny elektorat, który będzie zmobilizowany do pójścia na wybory. Jedyną osobą, która byłaby w stanie go pokonać, byłby Donald Tusk – którego wizerunek wśród liberałów i socjaldemokratów jest automatycznie tym bardziej ocieplany, im bardziej jest demonizowany u konserwatywnej części społeczeństwa. Można również niejako odwrócić to twierdzenie, mówiąc, że jedynym politykiem, który mógłby zdeklasować Tuska, jest J. Kaczyński. Zaś Robert Biedroń, choć niewątpliwie wystartuje za rok, w obecnej Polsce, pełnej jeszcze podziałów światopoglądowych, ma szanse co najwyżej na drugą turę.

O ile ostatnie tygodnie były pełne słów na K, typu kompromisy, kupowanie wyborców czy konstytucja – o tyle najbliższe miesiące będą oznaczać silną KONKURENCJĘ w Sejmie oraz KONCENTRACJĘ i KUMULACJĘ sił w kampanii prezydenckiej. Oby bez KABARETU i KIEŁBASY wyborczej.


* Nie można wykluczyć scenariusza, w którym sympatycy Konfederacji zostali zmotywowani z powodu serii “przeprosin” wyemitowanych na antenie Telewizji Polskiej.
** Wyjątek stanowiła koalicja KKW Zjednoczona Lewica, zrzeszająca SLD, Twój Ruch, PPS, Unię Pracy i Zielonych – poza Partią Razem.


Udostępnij poprzez:

Zobacz także:

Comments are closed.