Cuma i Szerszeń wracają do gry, a po piętach depcze im m.in. krakowska policja. Może i złodziejska fucha – niczym jazda na rowerze, której się nie zapomina – zostaje na dłużej we krwi — ale nie każdy zestarzał się tu godnie, jak to przysłowiowe wino, lecz zwariował na stare lata, zdradzając skutki kryzysu wieku średniego i efekty uderzonej do głowy sodówki…
Mogłoby się wydawać, że sequel Vinciego jest zwykłym skokiem na kasę – wszakże historia w pierwszym filmie była domknięta: mieliśmy happy end, a potencjalna otwartość zakończenia dotyczyła raczej pytań i wątpliwości w sprawie tego, co już się dokonało, a nie pozostawionych na potem, odłożonych w czasie spraw. Juliusz Machulski zdecydował się jednak odświeżyć swój kultowy tytuł, angażując do projektu wiele osób z oryginalnego Vinciego – przydzielając im również nowe, naprawdę nietypowe role, zadania. I nie mam tu na myśli wyłącznie Więckiewicza, który nie tylko ponownie wcielił się w renomowanego złodzieja dzieł sztuki, ale stworzył wraz z młodym Machulskim scenariusz. A ten z początku nie zapowiada się wcale tak źle!
Akcja Vinci 2 rozgrywa się równe dwadzieścia lat po wydarzeniach z pierwowzoru: opowieść tym razem jednak zaczyna się nie od więzienia, lecz od ciepłej, skąpanej w słońcu i otoczonej morzem Andaluzji, gdzie spokojne życie – już w zgodzie z prawem – wiedzie Robert Cumiński aka Cuma (Robert Więckiewicz) wraz z żoną Hiszpanką (María Ruiz López). Nieoczekiwana wizyta niejakiego Chudego (Mirosław Haniszewski) – młodszego wspólnika Grubego, pasera znanego z poprzedniego filmu – w jego domu sprawia, iż Cuma zaczyna na poważnie rozważać powrót do złodziejskiego fachu — a przynajmniej decydując się na ten ostatni raz, naprawdę już na zawsze i ostatecznie, ostatni skok w życiu. Przylot do dawnej stolicy Polski powoduje, że były włamywacz muzeów i bogatych domów nie tylko rewiduje swoje plany co do zlecenia Chudego, ale i zaczyna spotykać na swej drodze dawnych znajomych – zarówno tych dobrych, serdecznych, jak i tych niekoniecznie mile widzianych.
Pierwsze zgrzyty w odbiorze Vinci 2 pojawiły się już na początku filmu – dotyczyły więc poniekąd samego Cumy. Nie mam tu bynajmniej na myśli gry aktorskiej Więckiewicza – uważam, że to jedna z jaśniejszych i mocniejszych stron, jeśli chodzi o obsadę – a bardziej sposób przedstawienia jego motywacji. Robert C. odrzuca kategorycznie propozycję dawnego współpracownika/przełożonego – a jednak, wieczorem podczas kolacji, bezpardonowo oznajmia małżonce, że w sumie mógłby jeszcze raz spróbować swych sił w nielegalnym przechwyceniu bezcennych rzeczy. Z rozmowy między nim a Chudym można się domyślić, że Cuma wiedziony jest zarówno ciekawością (kompan Grubego nie zdradza, o jaki eksponat chodzi), co również – i przede wszystkim – kierują nim urażone ambicje: paser wszakże mu insynuuje wypadnięcie z formy oraz „zdziadzienie”, śmiejąc się, że Cuma żyje sobie wygodnie, bez stresu, w ciepłych kapciach i swojskim fartuszku, jakby już był na emeryturze. Postawa dumnego człowieka, próbującego udowodnić sobie, iż jeszcze dużo potrafi i nie ma zamiaru schodzić ze sceny, ewoluuje potem w czystą rywalizację i chęć odegrania się: mafijny kolekcjoner sztuki bowiem do swego zlecenia zatrudnia dwóch innych, młodych złodziei — na co stary Cuma już sobie nie pozwoli.
fot. Warner Bros. Polska
Wątek konfrontacji ze świeżymi, ale utalentowanymi pretendentami do dzierżenia tytułu mistrzów sztuki złodziejskiej, swego rodzaju konfliktu międzypokoleniowego, a także pewna forma rehabilitacji i resocjalizacji Cumy to naprawdę miłe zaskoczenie w fabule – nieodcinające kuponów i nieodgrzewające tego samego kotleta – tyle że udane tylko na papierze. Wspomniana para nowego złodziejskiego duetu (P. Witkowski i J. Hycnar) to postaci nawet nie [tyle] irytujące (bo musiały stanowić kontrę [w stosunku] do Szerszenia i Cumy oraz zniechęcić do siebie widzów), co bardziej miałkie; a przede wszystkim… naprawdę nieistotne! Pomimo bycia chamami i głupkami, nie wzbudzają oni większych emocji, a prócz jednej krótkiej sytuacji, to w zasadzie nie ma żadnej bezpośredniej, namacalnej rywalizacji, starcia między nimi a weteranami przejmowania cudzych własności. Dodanie antagonistów w postaci Ducha i Cienia miało tylko służyć za pretekst do opowiedzenia nowej historii, w której to od początku dawni znajomi nie kradną dla sławy czy bogactwa, lecz dla zemsty.
Na tle nieznanych dotąd sylwetek, nie radzą sobie także i niektórzy starzy bohaterowie. Do Cumy – prócz jego zmiany zdania, która w filmie jest taka… przeźroczysta, niedająca się dobrze poznać i dostrzec – nie mam naprawdę większych zastrzeżeń; tak samo nie mam nic do Juliana ps. „Szerszeń” (Borys Szyc) czy Magdy (Kamilla Baar). Podobnie jak w filmie z 2004 roku, tak i tu, i teraz, ich bohaterowie są dosyć przekonujący, a przy tym wzbudzający sympatię i zaufanie widzów. Problem dotyczy Kudry (Łukasz Simlat), który tym razem pełni funkcję dowódcy grupy dochodzeniowej/przeciwdziałającej kradzieżom dzieł sztuki. Od awansu nie przybywa jednak rozumu i szarych komórek; wręcz przeciwnie: zdaje się, że postać ta jest jeszcze głupsza niż poprzednio. Nawet jego interakcje z Cumą – kiedy próbuje go nieudolnie śledzić, albo wdaje się z nim w dyskusje – nie mają tyle energii i polotu, by porządnie (roz)bawić. Naprawdę, w scenach z funkcjonariuszem Kudrą zaśmiałem się tylko raz, może z dwa razy. Humor w Vinci 2 został spłycony, a inteligentne i sytuacyjne żarty gdzieś się ulotniły.
Oglądając Simlata na ekranie, myślałem sobie: “Okej, w poprzednim filmie i tak nie grał pierwszych skrzypiec, więc może nic straconego; a ponadto, ta chemia była tylko z komisarzem Wilkiem”. No tak, Dorociński — kogoś mi tu brakowało. I choć wiedziałem, że w kontynuacji też się pojawia, to znudzony i zażenowany kilkoma postaciami nie mogłem się doczekać jego wejścia; jednak napisy początkowe z czołówki, wspominające o „specjalnym udziale” pana Marcina, już wydawały mi się podejrzane. I nie myliłem się – nowy Łukasz Wilk to jakaś abominacja i wielkie nieporozumienie! W oryginalnym filmie bohater Dorocińskiego to może i cwaniak w policyjnym mundurze, do tego czasem zbyt pewny siebie, ale jest to jednocześnie niezastąpiony fachowiec w swym zawodzie oraz oddany społecznie patriota i skuteczny, zdeterminowany stróż prawa – a jeśli już kogoś traktował z góry, to tylko przestępców (Cumę). W Vinci 2 natomiast Wilk to gburowaty, przechwalający się, rzucający na prawo i lewo wulgaryzmami cham, chlejus i mitoman, który niedawno wrócił ze służby w Ameryce. Jest to postać odrażająca, w ogóle nieśmieszna, a przede wszystkim wkurwiająca. Ja nie wiem, jak Machulski mógł zdecydować się na tak daleko posuniętą przemianę jednego z ważniejszych bohaterów „jedynki” — oraz jak Dorociński mógł zgodzić się na tak płytką rolę, czytając scenariusz!?! Wielka szkoda i strata, bo 52-letniego aktora naprawdę uwielbiam i doceniam jego dorobek, a komisarza Wilka – tego, którego zapamiętałem wcześniej – darzę sympatią i śmiało wrzucam do mojej topki ulubionych postaci z tamtego filmu.
fot. Warner Bros. Polska
Nie tylko krakowscy policjanci się zmienili, ale i pozostali starzy bohaterowie również. Protagoniści jednak, tacy jak Cuma, Szerszeń, Magda i Werbus – w przeciwieństwie do Wilka – zostali poddani (na szczęście) tylko liftingowi. Z jednej strony to osoby, których charaktery i temperament, utwardzone 20 lat temu, pozostały nienaruszone, stając się fundamentem ich sylwetek — dla przykładu, Julian to ciągle idealista, ale za bardzo przepracowany i zmęczony życiem; Robert, mimo przejścia na spokojną emeryturę / jasną stronę mocy, wciąż ma tę werwę i ciągnie go do wrażeń; a Magda, choć zadziorna i stanowcza, potrafi też iść za głosem serca, dając komuś ważnemu jeszcze jedną szansę — a z drugiej, dotykają ich nowe problemy, a więc cały kontekst ich działań i historii (otoczenie, okoliczności, w których są zmuszeni funkcjonować) nie powtarza się względem oryginału. Dwie dekady to nie przelewki i taki upływ czasu nie da sobie w kaszę dmuchać: bo w końcu studentka, która oblewa ostatni rok na prestiżowej uczelni, ma inne zmartwienia, niż samotna matka; albo młody, nawrócony przestępca, obwiniający się za wpadkę kolegi, to całkiem inny etap życiowy aniżeli sfrustrowany, schorowany stróż prawa borykający się z problemem nałogu.
Lecz i do tego liftingu starych znajomych oraz osadzenia protagonistów w całkiem nowym kontekście mógłbym się również przyczepić. Ot, choćby taki Cuma – nie jest to jeszcze staruszek, ale PESEL i siwizna nie kłamią: już swoje lata ma. Byłem przekonany, że słowa Chudego wypominające dawnemu wspólnikowi niemłody wiek poprowadzą historię w kierunku zmierzenia się ekszłodzieja z czymś nieuniknionym – tj. bezlitosnym, tykającym zegarem lub klepsydrą odmierzającą czas, która odciska piętno na wieku, a tym samym na zdolnościach włamywacza. Drżące ręce to tylko pierwszy lepszy (i przy tym dosadny, hiperboliczny) przykład z brzegu, który przyszedł mi do głowy; ale moim zdaniem wniósłby istotny element napięcia i dreszczyku emocji, a przede wszystkim by uatrakcyjnił i uwiarygodnił wątek rywalizacji z Duchem i Cieniem – nawet jeżeli ta konkurencja, „zawody” miałyby miejsce nie bezpośrednio, a w odległych punktach czasowych i geograficznych. Mamy tu więc niewykorzystany potencjał z przemijaniem, starzeniem się (dojrzewaniem). (Trzeba dla kontekstu dodać, że to, co już (z)robił pierwszy Vinci – czyli włączenie nowoczesnych technik i efektownej pirotechniki do klasycznej, sprawdzonej i staroświeckiej sztuki złodziejskiej – sequel jeszcze bardziej podkręca).
Po części rozczarowany jestem także Janem Bednarkiem, znanym lepiej jako Werbus. Nie powiem, morda mi się uśmiechała na jego widok oraz gdy słyszałem jego wstawki ze ślōnskiej godki, jednakże wątek choroby utrudniającej, wręcz uniemożliwiającej rozpoznawanie twarzy – tak przecież istotny w pierwszym filmie – tutaj właściwie został zapomniany*. Znów wielka strata, bo w 2004 roku przypadłość ta była jednym z pretekstów (udanych pretekstów, dodajmy) i przyczyn zabawnych sytuacji — i do tego [jest to] wielka niekonsekwencja, gdyż prozopagnozja, zwana ślepotą twarzy, jest wadą nieuleczalną. Podobnych niekonsekwencji oraz braku logiki dostrzegamy niemal na każdym kroku: Cumą – który wciąż przypadkiem natrafia na starych, jak Julian czy japoński delegata, osiadłszy się w Polsce (Masakazu Miyanaga), oraz nowych znajomych, w postaci pani kurator (Ilona Ostrowska) – kieruje nieprawdopodobna koincydencja, zrządzenie ślepego losu; albo taki Kudra, który uwziął się na przebywającego na urlopie Roberta Cumińskiego, mimo że ten nie ma żadnej podstawy prawnej, aby go nękać i stalkować. Momentami naprawdę musiałem zawiesić niewiarę; a mimo to, przymykając oko, nie zawsze się dobrze bawiłem.
fot. Warner Bros. Polska
Na piedestał – czy raczej pudło, na którym staje trzech zwycięzców w danej kategorii – z grzechem głównym, jakim jest epizodyczna, ale urągająca ludzkiemu rozumowi i godności człowieka rola starego komisarza Wilka, mogę jeszcze postawić dwa inne elementy, które również zadecydowały o niskiej ocenie dla Vinci 2. Pierwszym jest niezrozumiała dla mnie, momentami nieudolna praca kamery. Operator często posługiwał się nie najazdami, fizycznym skracaniem dystansu między rejestratorem a filmowanym planem, lecz zoomem, przybliżeniami obrazu, wideo — a przynajmniej tak to wyglądało w czasie kinowego seansu. Prócz paru ładnych widoków, finalny montaż, a zwłaszcza surowy stan – w postaci zarejestrowanych już ujęć – prezentują się nie najlepiej, przypominając bardziej pracę zaliczeniową na filmówce, a nie ciężki warsztat profesjonalisty, doświadczonego w przemyśle i sztuce filmowej operatora zdjęć. Serio, czułem się, jakbym oglądał amatorską, na szybko skręconą video-pocztówkę z wakacji, a nie poważną, wysokobudżetową produkcję. Niepewność w operowaniu kamerą oraz dobieraniu kadrów widać zwłaszcza na początku recenzowanego filmu, mniej więcej w pierwszych trzydziestu, czterdziestu minutach projekcji.
Druga/trzecia i ostatnia już istotna wada dotyczy akcji z pokoleniową zamianą, przekazaniem misji młodszym. Nie mam tu na myśli duetu, działającego z poleceń Chudego, jako takiego, samego w sobie – bo o nich już wspominałem i mogę nawet przełknąć ich marginalną rolę. Tak samo nie mam na myśli dorosłych już dzieci Werbusa (Zofia Jastrzębska i Jan Sałasiński), bo nawet ubarwiają film – choć potencjał zarówno jej, jak i jego nie został wykorzystany; mogliby dostać więcej czasu ekranowego**. Boli sama scena z przejęciem drogocennego ładunku, pakunku: motyw z przechwyceniem dzieła sztuki pod osłoną nocy, w drodze pomiędzy muzeami, zostaje powtórzony – tak samo zresztą wykorzystanie ładunków wybuchowych – tyle że w pewnym momencie, gdy już dochodzi do eksplozji, widz jest skonfundowany. Otóż bardzo krótkie ujęcia, niedopasowane kadry, montaż robiony po łebkach oraz problem ze zgraniem na linii audio — wideo sprawiają, że chaos ten staje się nieudolny i zamiast intrygować, wciągać emocjonalnie, budzi tylko mieszane, wręcz nieprzyjemne odczucia, zostawiając upierdliwy mętlik w głowie. Gdy kosztowność przepadła, pomyślałem sobie: “To już? Tylko tyle? Naprawdę!?”. Nawet jedna z kolejnych scen, będąca krótką retrospekcją – mającą na celu wyjaśnić los dzieła i przedstawić prawdziwą wersję wydarzeń – oraz pokaz fajerwerków nie wymażą z pamięci tego rozczarowania i zakłopotania, których doświadczył wcześniej widz w czasie kulminacyjnej sceny. A, i chyba już wolałem te źle zestarzałe, śmiesznie wklejone oraz rzucające się w oczy eksplozje z pierwszego Vinciego – przy nich detonacja na krakowskim moście to popierdółka, a grzmoty oraz huki nie potrafią tak zaskoczyć i nie wgniatają w fotel jak tamte, kiedyś.
W gąszczu tych mniejszych i większych wad – a trochę się rozpisałem o przywarach, mówiąc delikatnie – na szczęście da się odnaleźć też i mocniejsze strony. Pierwszym konkretnym pozytywem jest eksponat, na który polują Szerszeń/Cuma oraz Cień/Duch, owiany aurą tajemniczości. Sekrety, niewiadome są tutaj obecne na dwóch polach: po pierwsze, reżyser długo się wstrzymuje z podaniem informacji, na jaką drogocenną rzecz ma chrapkę Chudy, i po drugie, wraz z rozwojem fabuły – zupełnie jak w pierwszym Vincim – dowiadujemy się coraz to nowszych, kolejnych ciekawostek na temat pożądanego przedmiotu. Jak przy odkrywaniu tajemnic i szczegółów dotyczących Damy z łasiczką, tak i teraz nie miałem okazji zweryfikować informacji podawanych przez bohaterów. (Ale nawet gdyby się okazało, że część z nich to wyobraźnia scenarzystów, nie czułbym się rozczarowany, zły czy zawiedziony). Drugim miłym zaskoczeniem jest warstwa dźwiękowa: za muzykę tym razem odpowiadał Krzysztof Aleksander Janczak, ale w swych kompozycjach przemycił styl Stanieckiego, tak charakterystyczny dla głównego motywu pierwotnego Vinciego. Cieszy również to, że w końcu techniczna jakość audialna się poprawiła – wreszcie można bezproblemowo usłyszeć każdą rozmowę, monolog, każdy szmer i inny jakikolwiek efekt dźwiękowy! Świat poszedł do przodu. Vinci 2 pod kątem akustyki również.
Ostatnim wyróżnikiem na plus jest wszechobecny tak zwany fanserwis: w najnowszym filmie Machulskiego pełno subtelnych, jak i bezpośrednich, od razu widocznych odniesień do klasyka z 2004 roku. Prócz głównych bohaterów, mamy te same lokacje (miejscówki), kadry (ułożenia postaci, przedmiotów w kamerze), sekwencje (zbliżone akcje, przebiegi wydarzeń) oraz nieśmiertelne cytaty, ochoczo przywoływane jeszcze raz (pamiętni Beckenbauer i Churciława). Najwięksi fani oryginału dostrzegą tu bez problemu nawet takie szczegóły jak partia szachów nad Wisłą czy stary, wysłużony ciemny płaszcz, który z powrotem przywdziewa Cuma. Nie brakuje tu również paru cameo [ze świata artyzmu i polityki], a i miejsca dla klasycznej Damy… też nie zabrakło – chociaż wątek z najsłynniejszym (obok Mona Lisy) dziełem Leonardo da Vinci moim zdaniem jest tu trochę, a nawet bardzo, wciśnięty na siłę: nie tylko po to, by przykryć słabawe, częściowo rozmiękłe i rozwleczone zakończenie, ale i by w ogóle udowodnić, uwiarygodnić to, dlaczego ten film ma w tytule [słowo] VINCI.
Najnowsza produkcja Machulskiego i Więckiewicza to na pierwszy rzut oka stary, dobry, sprawdzony Vinci – sensacyjny kryminał o pracy złodzieja, w której staroświeckie rozwiązania kradzieży łączą się z gadżetami i nowinkami XXI wieku, oraz komedia, która nie wstydzi się zahaczyć o dokument z historii sztuki i nie boi się uderzyć w poważniejsze, życiowe tony (w tym te dotyczące niewygodnych, smutnych wątków rodzinnych). Vinci 2 to w sumie ta sama historia – tyle że opowiedziana na nowo oraz przerabiająca klasyczną formułę zabawy w złodziei i policjantów na rywalizację między samymi, konkurencyjnymi sobie złodziejami – a także [ci sami] starzy bohaterowie, mający tę samą osobowość, tak niezmienni od lat, ale jednocześnie zmagający się z nowymi, nieznanymi dotąd problemami. Jednak zamysł ten – w połączeniu z nie najgorszą grą aktorską połowy obsady oraz licznymi, nostalgicznymi mrugnięciami okiem w stronę widza – to zdecydowanie za mało, by wyszedł z tego dobry tytuł, na wakacje i nie tylko. Film najbardziej pogrzebały niewykorzystane potencjały młodego pokolenia rabusiów (zarówno jednej, jak i drugiej strony barykady), a także wprowadzenie odmienionego, nie do poznania, komisarza/kowboja Wilka. Granie miłymi wspomnieniami, na emocjach [widza], oraz większy budżet nie przełożyły się na sukces kontynuacji – choć, muszę przyznać, widok wybrzeży Andaluzji i japońskich gór urozmaicił stronę wizualną, a wracanie do tych samych miejsc w grodzie Kraka było przyjemne.
Recenzowane dzieło jest o niebo lepsze od bardzo słabej, nudnej – i utrzymanej w podobnych, tj. złodziejsko-historycznych i turystycznych klimatach – Volty, ale wciąż mu daleko do poziomu – a nawet [statusu żywej] legendy – niezapomnianego Vinciego. Przy czym, nawet oceniając ten film w oderwaniu od swojego pierwowzoru z 2004 roku, Vinci 2 niezbyt się broni jako samodzielne, pełnoprawne i oderwane od kontekstu filmografii Machulskiego dzieło, mogące uzyskać co najwyżej, ledwie, dużym wysiłkiem, szóstkę (na dziesięć) — lecz wysoko postawiona przez oryginał poprzeczka oraz zatrważająco szokująca, rozczarowująca i obrażająca inteligencję widza rola Dorocińskiego pogrzebały tę nadzieję: obniżając finalny werdykt do piątki z bardzo dużym minusem. Cuma i Szerszeń są jak wino – oni nie wypadli z formy, smakując wciąż tak samo jak te 20 lat temu. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o innych (anty)bohaterach.
OCENA: 5− / 10
fot. Warner Bros. Polska
*Przypadłość byłego górnika jest wspomniana tylko raz i nie ma większego znaczenia fabularnego ani nawet humorystycznego.
**Mamy tu nierówny podział między rodzeństwem; Janek Junior nie tylko stoi w cieniu siostry, ale i nawet nie załapał się na obecność na oficjalnym plakacie promującym film w kinach!


Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!