Dla komunistów Bóg umarł – a może Go nigdy nie było – więc Papaj też musi zniknąć. Najwięksi nawet grzesznicy muszą jednak kiedyś stanąć – jeśli nie przed Świętym Piotrem, to chociaż przed lustrem – i dokonać rachunku sumienia.
Byli już esbecy w świetle lustracji; byli żołnierze dręczeni demonami wojny, tajniacy wciągnięci w pustynną operację, byli też przemytnicy zadzierający z niemiecką mafią. Teraz na warsztat – warsztat zbrojmistrza – został wzięty wątek morderstwa o charakterze polityczno-ideologicznym, którego pomyślny i doprowadzony do skutku przebieg zatrzęsie całym światem, a nie samą Polską i Europą. Tylko czy Władysław Pasikowski, w duecie z Bogusławem Lindą, z powodzeniem (u)dźwignął na barkach sensacyjno-szpiegowski film o Papieżu Polaku i wojskowym renegacie?
Jest marzec 1981 – czuć odwilż nie tylko w znaczeniu meteorologicznym, ale i politycznym: od kilku miesięcy funkcjonuje już legalnie NSZZ Solidarność, a głową Kościoła Katolickiego nadal jest Polak. Dla najwyższych polityków bloku wschodniego Wojtyła jest jednak niewygodny, dlatego bułgarskie służby wraz z Kremlem inicjują operację „Paproch” – zamordowanie papieża – wciągając w to i wierchuszkę z Polski Ludowej. Konstanty „Bruno” Brusicki (Bogusław Linda) to emerytowany cyngiel Służby Bezpieczeństwa, z profesji strzelec wyborowy, a z zamiłowania wędkarz i nałogowy palacz. Ma on „posprzątać” po Turku Mehmecie (Mustafie) Ali Ağcy (Kamil Piotrowski) – wytypowanym na zabójcę Papieża Polaka – oczywiście sprzątając zamachowca. Brusicki dla władz PRL-u jest najlepszym kandydatem na to zadanie: atrakcyjnym, bo znanym i legendarnym wręcz ze swojej snajperskiej skuteczności, a jednocześnie wygodnym, gdyż jego samego nie trzeba się pozbywać, albowiem Bruno jest śmiertelnie chory – zostało mu bowiem kilka miesięcy, jeśli nie tygodni życia. Przykre okoliczności we wsi Gurówka, w której główny bohater spędza swój ostatni urlop w życiu, oraz zmiany co do samej tajnej operacji sprawiają, że umierający Konstanty musi zrewidować swoje spojrzenie na pewne sprawy – polityczne, społeczne, obyczajowe, religijne i filozoficzne.
To właśnie malownicza, górska wieś zdradza największy problem filmu: przeciążenie i nawarstwienie tematów. Jako że mieścina nie jest bynajmniej sielska – dużo tu się dzieje, i to naprawdę złego – Bruno jest wplątywany, czasem mimowolnie, a czasem świadomie, w lokalne problemy, afery i skandale. To sprawia, że obraz Pasikowskiego jest wypchany po brzegi licznymi i przy tym nieznaczącymi wątkami – widz natomiast przytłoczony jest zbędnymi scenami i dialogami oraz mało znaczącymi, z perspektywy odbiorcy, problemami bohaterów. Nawet jeśli pewne sprawy (jak na przykład zabijanie małych dzieci przez seryjnego mordercę) są później wyjaśniane i jakoś usprawiedliwione, to i tak wydają się albo nienaturalne, wtrącone na siłę i zaburzające narrację, albo po prostu mało angażujące. Ja wiem, że reżyser próbował umotywować przemianę psychologiczną głównego bohatera – a może i uczłowieczyć postać Lindy – ale zabieg ten paradoksalnie nie napędza fabuły, lecz spowalnia całą akcję, wydłużając seans do dwóch godzin. Kompaktowość też ma swój urok, dlatego ja na miejscu producenta skróciłbym pewne ujęcia oraz pominął całkowicie niektóre rzeczy, m.in. sprawę pijaństwa członka PZPR Bolka (Adam Woronowicz) czy wątek konfliktu między lokalnym komendantem milicji (Zbigniew Zamachowski) a młodocianymi buntownikami.
Kino Świat
Błąd w pacierzu — Bóg umarł
Zarzuca się filmowi i jego twórcom (głównie Pasikowskiemu), że utknęli mentalnie w latach dziewięćdziesiątych. To poważne oskarżenie, ale ja jemu nie będę przyklaskiwał – to nie sam styl, idea jest tu problemem, lecz zastosowane narzędzia do realizacji tego zamysłu. Prócz wspomnianego już scenariusza, który namnaża niepotrzebnie wątki, mam spore zastrzeżenia wobec strony postprodukcyjnej i czysto realizacyjnej na żywym planie. Nie wszystkie zdjęcia, kadrowania i ruchy kamerą prezentują się tu ładnie, muzyka nie zawsze przystoi do bieżącej sceny (saksofon, kojarzony z namiętnością lub zadumą po ciężkim dniu, w czasie sprawdzania karabinu snajperskiego?), montaż zaś i przejścia między ujęciami/scenami – zwłaszcza na początku seansu – przypominają raczej poziom typowego, ledwie co przeciętnego filmu telewizyjnego. Ale strona wizualna to i tak pikuś w porównaniu z tym, co zrobili dźwiękowcy – otóż dialogi są strasznie niewyraźne! Nieważne, czy mowa o zestresowanym dziecku czy kaszlącym starcu, ani to, w jakich okolicznościach i warunkach (kompletna cisza, wiejski gwar, szum na łonie natury) przemawiają bohaterowie — co drugiego zdania, a nawet słowa nie da się tu w ogóle zrozumieć! Boże, za jakie grzechy?!
Kino Świat
Powoli przechodzimy z negatywów do pozytywów, brnąc teraz przez elementy ambiwalentne. Wspominałem, że reżyser-scenarzysta chciał ukazać Brusickiego w nieco cieplejszym świetle, demitologizując stereotyp bezwzględnego, cynicznego najemnika oraz ukazując męskość od trochę innej strony. Nie jest to bynajmniej nic nowego – wszakże to stary, sprawdzony Pasikowski! Wiekowy, zmęczony życiem były przestępca bądź brutalny stróż prawa, burzliwy romans (związki z kobietami, które nie mają prawa się udać) czy walka z systemem, swego rodzaju osobista krucjata — to wszystko było i w Psach, i w Reichu, i w innych filmach Pasikowskiego lub tych z udziałem Lindy. Tylko co z tego, skoro główny bohater – który z jednej strony nie ma nic do stracenia, a z drugiej pragnie jednak spokoju oraz zaczyna mieć rozterki moralne – popełnia wciąż te same błędy, dokonując przy tym niemałego rozlewu krwi? Konstanty jest rozdarty wewnętrznie i do tego terminalnie chory, ale trudno mu w pełni kibicować i współczuć, jeśli on sam jest toksyczny i przy tym bezwzględny, bezpardonowy. Nawet legenda i talent Lindy nie przebiły się przez słaby scenariusz – a szkoda, bo rola 73-letniego Bogusia to najjaśniejszy punkt obsady. Dlatego ja bym zadecydował, by niektóre wątki umniejszyć, jeszcze inne całkowicie pominąć; skupiłbym się za to na temacie poważnej choroby i problemie świadomości nadchodzącego zgonu – który to [ów wątek] już w sumie nie był potraktowany po macoszemu, stanowiąc jedną z nielicznych zalet recenzowanego dziś filmu.
Zawsze na końcu zostaje sumienie
Karolina Gruszka, Ireneusz Czop i inni [z obsady/ekipy] rozczarowują – poza wspomnianym Lindą, a także Dobromirem Dymeckim w roli blondasa o imieniu Władeczek. Bezkompromisowa skuteczność i surowa męskość głównego bohatera potrafią przykuć uwagę, ale większość wulgarnych dialogów i górnolotnych haseł, swego rodzaju peerelowskich one-linerów prezentuje się miałko i nie wbija w fotel – może byłyby mocne na przełomie lat 80. i 90., w czasie transformacji ustrojowej. Całkiem udane oddanie tamtych realiów politycznych (Solidarność, widmo stanu wojennego), religijnych (Wojtyła papieżem, walka komuny z Kościołem) oraz obywatelsko-technicznych dnia codziennego (kultura, moda, nastroje społeczne itd.) kontrastują z nie najwybitniejszym warsztatem operatora filmowego. Nawiązanie do pierwszych Psów (scena z przesłuchaniem/egzaminem na komisji) czy angaż zaufanych ludzi Pasikowskiego (jak np. Mirosław Baka w roli narratora) to elementy wątpliwe, na swój sposób prowokujące, a na pewno wzbudzające mieszane uczucia. A czy jest coś, co naprawdę się udało?
Kino Świat
Oczywiście! Prócz gry aktorskiej Bogusława Lindy, który ze swym zachrypniętym głosem brzmi całkiem przekonująco, atutem filmu jest główny, tytułowy wątek zamachu na papieża. Kiedy oficjele doprecyzowują plany zamachu na Wojtyłę i sprzątnięcia Ağcy, a Konstanty Bruno, pomimo choroby i długiej przerwy od pociągania za spust, przygotowuje naboje karabinowe i trenuje ze snajperką, akcja wtedy zwalnia, zezwalając na chwilę oddechu oraz angażując emocjonalnie niczym dobry film sensacyjny czy thriller szpiegowski. Pasikowski zaskakuje pozytywnie zwłaszcza w akcie trzecim, kiedy losy nadchodzącego zamachu i osób wciągniętych w operację „Paproch” się komplikują, a lokalne sprawy w polskiej wsi wymykają się spod kontroli. Reżyser wtedy na swój sposób – mistrzowski sposób, z którego przecież zasłynął – atakuje poprzez szokowanie oraz pokaz brutalnej, męskiej siły. Widz w tej sytuacji czuje się zaniepokojony, zdezorientowany, wręcz bezbronny – chciałby wykrzyczeć, oskarżając cały świat o zepsucie i niesprawiedliwość, ale usta ma dosłownie zamknięte i nie da rady ich otworzyć. Z tym pozytywnym wyróżnikiem jest tylko jeden problem – jest on zepchnięty na boczny tor, stanowiąc mniej istotny wątek całego dzieła. Za mało papieża i za mało zamachu; dużo za to moralizatorstwa i niepotrzebnych wątków problemów lokalnych mieszkańców.
Kino Świat
Zamach na Papieża rozczarowuje na niemal całej linii. Widz, niczym Brusicki trawiony przez raka, zostaje przytłoczony problemami małomiasteczkowych oraz przeboźdzcowany licznymi i zbędnymi wątkami. Miało to być pożegnanie Pasikowskiego z męskim kinem akcji i suspensu oraz koniec przygody Lindy z rolami twardych wojaków, a wyszedł słaby film sensacyjny z gatunku political fiction z całkiem dobrymi, ale nielicznymi i niesłusznie zmarginalizowanymi elementami brutalnego dreszczowca i kina wojennego (militarnego). Nie przyznałbym temu filmowi oceny 2.1 na 10, bo byłoby to niesprawiedliwe; ale 3.7 to już adekwatna nota – na więcej nie mogę, jako recenzentowi i fanowi oryginalnej dylogii Psy, sobie pozwolić. Jeżeli to faktycznie miało być ostatnie wspólne dzieło Bogusława Lindy i Władysława Pasikowskiego, to dobrze, że obaj panowie już się nie spotkają na planie, nie wysilą się i nie wyprodukują więcej takich gniotów. Może i Bóg umarł, ale to Pasikowski, będący na (przed)ostatniej pozycji, powinien się wstydzić, że ściąga w dół wieloletniego, sprawdzonego przyjaciela i zaprawionego w boju partnera Bogusława. Nic, tylko dokonać filmowego rachunku sumienia!
OCENA: Trzy z dużym plusem / Cztery z minusem (na dziesięć)



Skomentuj ten wpis za pomocą fejsbukowego konta!